Social Icons

czwartek, 5 grudnia 2013

Portrety nie tylko sławnych osób z dysleksją - Marta Bogdanowicz

Odnoszę takie wrażenie, że współcześnie mało mówi się o trudnościach w czytaniu i pisaniu jako o autentycznym doświadczeniu kilkunastu procent populacji. Jeżeli temat dysleksji jest gdzieś poruszany, zazwyczaj dzieje się to w kontekście krytyki i potępienia dla praktyk załatwiania sobie opinii. Ponoć w Internecie jest kilka poradników jak symulować dysleksję podczas testów. A, no i jeszcze niedowierzanie społeczeństwa (widoczne w komentarzach pod artykułami na temat dysleksji) co do istnienia zaburzenia i twierdzenie, że jest ono tylko i wyłącznie objawem zaniedbań edukacyjnych i po prostu – lenistwem.

Co właściwie wiadomo o dysleksji? Powszechnie chyba kojarzy się z nieuleczalnym robieniem błędów ortograficznych. Problem ma jednak znacznie więcej odsłon. O dysleksji można mówić, gdy dziecko uczące się z rówieśnikami, mające inteligencję w normie, bez poważnych wad wzroku czy słuchu nie może nauczyć się czytania (lub pisania). Stąd o dyslektykach mówiło się „zdolny leń”, bo przecież dziecko bystre, wiadomości ma, ale czytania (pisania) za nic nie może opanować. No to pewnie mu się nie chce. Dyslektyk, pisząc, będzie sadził błąd na błędzie (niektórzy podczas pisania w ogóle nie widzą błędów, nieraz nie są w stanie ich zobaczyć nawet podczas sprawdzania tekstu) pomimo doskonałej znajomości zasad ortografii. Podczas czytania może doświadczać migotania liter, co skutecznie uniemożliwia szybsze czytanie. Na szczęście, są sposoby radzenia sobie z tymi trudnościami. Dysleksję ma się całe życie. Dlatego tak ważna jest wczesna diagnostyka (można obejmować opieką dzieci zagrożone dysleksją już w wieku 3 lat, zanim w ogóle zaczną naukę czytania!). Aktualnie prowadzone są badania z zastosowaniem rezonansu magnetycznego, które pozwolą wykrywać dysleksję nawet w wieku 6 miesięcy (!). Wstępne wyniki są obiecujące, więc może skończą się dzięki temu "lewe" zwolnienia. Czasami posiadanie dyslektycznego umysłu daje pewne zalety,  bo dyslektyk musi myśleć nieco „inną drogą” by dojść do tego samego pomysłu. Warto też pamiętać, że dysleksja jest dziedziczna. Dlatego jeżeli jesteś dyslektykiem, warto bacznie obserwować swoje dziecko i poddać je odpowiednim badaniom jak najwcześniej, by gdy pójdzie do szkoły miało jak najmniej trudności. A na pewno będą one mniejsze, jeżeli zadziała się tak wcześnie.

Książka Marty Bogdanowicz pozwala nam niejako dotknąć problemu dysleksji poprzez kontakt z osobami nią doświadczonymi. Zaczynamy od sławnych postaci, takich jak Thomas Edison, Albert Einstein czy Adam Mickiewicz (!). Najciekawszą lekturą były dla mnie listy dyslektyków (też polskich) – profesorów, lekarzy, inżynierów, ale też osób, które przez dysleksję trafiły do szkół specjalnych, co uniemożliwiło im rozwój w wymarzonym kierunku (kiedyś dziecko, które nie mogło nauczyć się czytania, przy niesprzyjających warunkach mogło być uznane za upośledzone i posłane do szkoły specjalnej).

Historie opisane przez bohaterów książki nieraz są bardzo przykre. Związane są ze szkołą, okrutnymi nauczycielami, niewłaściwym postępowaniem dorosłych, błędną diagnostyką, brakiem docenienia przez kadrę szkolną, potwornym stresem przed odpowiedzią ustną… Szczęśliwie są tam też dobre strony – uważni nauczyciele, waleczne matki, wytrwali uczniowie, którzy nie dawali się wepchnąć w przygnębiające „nie oczekuj zbyt wiele od siebie”.

Uczyłam się nieco o dysleksji, trochę też o niej czytałam. Jednak dopiero poznanie od środka różnych trudności z jakimi borykają się dyslektycy, zrozumiałam jak ważne jest to, że można taki papierek dostać. Że można uniknąć czytania na głos przed całą klasą czy możliwość oceniania prac pisemnych pod względem merytorycznym, z pominięciem błędów. Są ludzie, którzy dzięki takim opiniom mogą ciężko pracować, ale w bezpiecznej atmosferze. Nie zaś w zagrożeniu ciągłymi porażkami i kpinami, co było na porządku dziennym zaledwie kilkadziesiąt lat temu (co mówię, do dziś się zdarza…). Ilu ludzi przez takie doświadczenia przerwało edukację, zrezygnowało z samorealizacji? Ile osób z dysleksją nabawiło się zaburzeń emocjonalnych i lęków przez bezsensowne stukrotne przepisywanie słów z błędami?

Książka była dla mnie wzbogacającą lekturą, zarówno komentarze autorki, jak wybrane przez nią listy były wciągające i nieraz poruszały. Polecam serdecznie każdemu, nie tylko osobom zainteresowanym w jakikolwiek sposób dysleksją.

czwartek, 28 listopada 2013

Słodki jak miód, kwaśny jak cytryny - Matthew Fort

Sycylia jaką poznałam na kartach książki Matthew Forta urzekła mnie i zaczarowała nieziemskimi zapachami i domową atmosferą, cudnymi tradycjami wokół jedzenia i uprawy roślin. I jak tu nie zgłodnieć podczas lektury? Fort wprost czaruje opisem (tu o caponacie):

Ta wersja była wspaniała, ciemna, kleista i długo duszona, o rewelacyjnej konsystencji i głębokim, mocnym smaku. Jadłem też inne odmiany, które tańczyły na języku delikatnie jak bajkowe wróżki, potykając się o kubeczki smakowe.

Książka opisuje podróż autora przez Sycylię na Vespie o uroczym imieniu Monica. Wraz z Fortem poznajemy różne rodziny, ich zwyczaje i tradycje kulinarne. Miłość do kulinariów pisarza jest zaraźliwa, a jego przemyślenia na temat prostych zwyczajów związanych z jedzeniem są zaskakująco trafne:

Jak to jest, że w supermarkecie można spędzić dwadzieścia minut, wydać tam siedemdziesiąt pięć funtów i wyjść przygnębionym? Ana targu traci się dwa razy więcej czasu i pieniędzy, czuje się, że ramiona wypadają ze stawów, a palce obrywają się pod ciężarem niesionych toreb – a i tak kończy się zakupy w pogodnym i radosnym nastroju? W każdym razie ze mną tak jest zawsze.

Podczas podróży zatrzymujemy się w kilku miejscach gdzie tworzy i celebruje się jedzenie – rodzinne masarnie, gdzie tworzy się kiełbasę, cukiernie gdzie wytwarza się pyszne słodkości, potrawy charakterystyczne dla sycylijskiej kuchni. Autor odwiedza nawet… konkurs miodów.
Ta książka stanowi bardzo ciekawy wstęp do poznania Sycylii od strony kuchni. Czy dowiemy się jednak jaka jest Sycylia?

Sycylia jest przede wszystkim paradoksem. Stanowi wprost encyklopedię paradoksów przedstawianych reszcie świata z enigmatyczną teatralnością.

Pisarstwo Forta jest bogate nie tylko w jego podróżnicze przygody i obserwacje – w książce pieczołowicie umieszcza kontekst historyczny, czerpie z obserwacji innych autorów i popkultury. No i przede wszystkim – te przepisy! To jedna z tych książek, gdzie historia ilustrowana jest przepisami.

Być może pogłębienie lektury książki samodzielnym realizowaniem przepisów jest kluczem do poznania Sycylii. Być może dlatego autor napisał, że Sycylia to miejsce, które trzeba czuć, a nie rozumieć.



Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.

Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Fort, Matthiew (2013). Słodki jak miód, kwaśny jak cytryny. Pascal

Ciekawe lektury wynotowane z książki:
  • Vittorini, Elio (1984). Sycylijskia rozmowa, PIW.
  • Levi, Carlo (1958). Słowa są jak kamienie. Czytelnik.

czwartek, 21 listopada 2013

Patrz mi w oczy. Moje życie z zespołem Aspergera - John Elder Robison

Ciężko budować pozytywny obraz siebie, gdy wokół słyszy się i doświadcza krytyki i odrzucenia - to dziwny, popieprzony dzieciak, mówiono o Johnie Robisonie – jeśli mu się nie polepszy, trzeba go będzie oddać do ośrodka. Ciężko dorastać, gdy ojciec nadużywa alkoholu, a matka pogrąża się w chorobie psychicznej. Trudno żyć w społeczeństwie, gdy przecież wygląda się normalnie, ale świat postrzega się zupełnie inaczej niż pozostali, co powoduje szereg trudności. Przekleństwo i dar jednocześnie: zespół Aspergera.

Patrz mi w oczy to wciągająca biografia człowieka, który dopiero jako dorosły mężczyzna dowiaduje się, że cechy, za które był tak często krytykowany, nazywa się zespołem Aspergera, uznawanego współcześnie za lekką odmianę autyzmu. Osoba taka ma trudności w interpretowaniu mimiki innych ludzi, co za tym idzie – jej mimika też nie zawsze jest zrozumiała dla odbiorcy, rozumie dosłownie dwuznaczności (klasyka gatunku: - będziesz ze mną chodzić? – a dokąd?), potrafi zafiksować się na jakiejś dziedzinie i osiągnąć w niej mistrzostwo. Poziom zaangażowania, o którym szary Kowalski może tylko pomarzyć.

Asperger to nie choroba. To sposób bycia. Nie ma na to lekarstwa, bo nie ma na takowe zapotrzebowania. Jest natomiast zapotrzebowanie na wiedzę i adaptację, ze strony dzieci z Aspergerem, ich rodzin i przyjaciół.

Dziś mamy szkoły integracyjne, specjalistów wspierających dzieci i bliskich aspergerowców, dziesiątki publikacji naukowych i biograficznych. John, przez jego nietypową mimikę, nieadekwatne sytuacje w sytuacjach społecznych, był uważany za przyszłego psychopatę i mordercę. Oczywiście historia pokazuje wiele wymiarów, w których John opowiada nie tylko o traumie dorastania w niestabilnym domu, ale też o łączącej go z bratem więzi, nauczycielach, którzy zauważyli jego potencjał i pozwalali mu rozwijać pasję, o jego kreatywności i dowcipach, które płatał ludziom wokół siebie. Wreszcie jego zawodowe dokonania – tłem historii Robisona są spektakularne koncerty z efektami specjalnymi zespołu KISS – świecące i dymiące gitary Ace’a w latach ’70 to jego dzieła. 

Autor pokazuje, jak pomimo przeciwności losu znalazł w społeczności miejsce dla siebie i odniósł sukces. Opisuje swoje emocje towarzyszące mu przez całe życie, dając też wgląd w głowę człowieka z Aspergerem. Pomijając jednak ten edukacyjny aspekt, przede wszystkim jest to historia człowieka, który potrafił z życia wyciągnąć co najlepsze, używając do tego swojego humoru, zainteresowań i korzystając ze wsparcia ludzi, którzy w niego wierzyli. To inspiracja, z której może czerpać każdy czytelnik tej książki.

Na koniec zostawiam Was z wykładem Temple Grandin. Bo świat potrzebuje wszystkich typów umysłów.

Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.

Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Robison, J. E. (2013). Patrz mi w oczy. Moje zycie z zespołem Aspergera. Wydawnictwo Linia.

Ciekawe lektury wynotowane z książki:
  • Augusten Burroughs - Biegając z nożyczkami
  • Temple Grandin - Zrozumieć zwierzęta. Wykorzystywanie tajemnic autyzmu do rozszyfrowania zachowań zwierząt
  • Temple Grandin - Myślenie obrazami oraz inne relacje z mojego życia z autyzmem
  • Daniel Tammet - Urodziłem się pewnego błękitnego dnia (autorem jest autystyczny sawant)
  • Mark Haddon - Dziwny przypadek psa nocną porą (autor pracował z autystycznymi dziećmi)
  • Dawn Price-Hughes - Songs of the Gorilla Nation
  • Dawn Price-Hughes - Passing as Human

czwartek, 14 listopada 2013

Uratuj mnie. Opowieść o złym życiu i dobrym psychoterapeucie - Rachel Reiland

Nigdy wcześniej nie byłam tak zadowolona. Miałam rodzinę. Dom. Przyszłość. Spełnił się mój amerykański sen. Pomyślałam, że może mimo wszystko potrafię być normalna.
Niestety, nie…

Gdybyście poznali Rachel na jakimś przyjęciu, zobaczylibyście gwiazdę, która lubi utrzymywać uwagę wokół siebie. Gdy znalibyście ją nieco bliżej zauważylibyście że w chwilach kryzysu lubi biegać, nawet jeżeli jest druga nad ranem. Gdyby podsłuchać jak ocenia świat wokół siebie, spostrzeglibyście, że istnieją na nim ludzie całkowicie źli lub anielsko dobrzy. Gdybyście się z nią związali, mówiłaby wam, że jej nie kochacie, że to niemożliwe że chcecie z nią być, a czasem wyrzucałaby wam, jak możecie zostawiać ją samą w domu podczas gdy ona zajmuje się domem i dziećmi i ledwie wiąże koniec z końcem. Później znów bałaby się odrzucenia, przez to że użyła tak ostrych słów i uznałaby się za najgorszą żonę świata.

(…) istnieje pewna ciekawa teoria grzechu pierworodnego, o której chciałem ci opowiedzieć (…) – niektórzy teologowie uważają, że w przypadku Adama i Ewy nie chodziło o zjedzenie zakazanego jabłka, tylko o znęcanie się nad dzieckiem.
- Znęcanie się nad dzieckiem?
- Tak. Czy sądzisz, że inny grzech byłby w stanie przechodzić z pokolenia na pokolenie? Wykorzystywanie dzieci – znęcanie się i molestowanie seksualne – trwa przez wieki. Dzieci, nad którymi się znęcano, stają się okrutnymi mordercami. Zaczynają dręczyć swoje dzieci i tak dalej. Taki grzech może rozchodzić się niczym fale na wodzie do dwudziestego albo trzydziestego pokolenia.
- Ciekawa teoria.
- I ma też praktyczne konsekwencje. Ponieważ wszyscy pochodzimy od Adama i Ewy, więc jesteśmy ze sobą powiązani niczym rodzina. Jeśli kogoś krzywdzimy, krzywda nie zatrzymuje się na tej osobie, ale idzie dalej. Ból łatwo się rozprzestrzenia. (…)
- To straszne! A gdzie jest koniec tego łańcucha?
- (…), może nim być miłość. Dobre uczynki. (…)

Zaburzenie osobowości z pogranicza to trudne do leczenia zaburzenie, mające bardzo różne rokowania. Rachel się udało. Ta książka to jej historia, to też piękne świadectwo tego, czym w rzeczywistości jest psychoterapia. Różne krążą na jej temat mity, różnie podchodzi się do psychoanalizy – a jednak każda psychoterapia to relacja, relacja w której nikt nie jest krytykowany, gdzie może powiedzieć wszystko i nie zostanie odrzucony. To też zbiór przemyśleń na temat przemocy i jej wpływu na życie człowieka, na kształtowanie się sposobu myślenia i przywiązania dziecka. 

Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Reiland, R. (2010). Uratuj mnie. Opowieść o złym życiu i dobrym psychoterapeucie. Media Rodzina.

poniedziałek, 11 listopada 2013

10 najważniejszych książek mojego życia

Kiedy zobaczyłam na blogu Basi listę o dziesięciu najważniejszych książkach jej życia, pomyślałam sobie, że nigdy nie potrafiłabym takiej listy stworzyć. Bo przecież jak określić, która książka wywarła na mnie tak duże wrażenie, że zmieniła moje życie? Niewykonalne! A jednak. Pewnego wieczoru, nie mając zupełnie zamiaru stworzyć takiej listy… na jednym wdechu wypisałam 10 książek. Jakby nigdy nic, jakby to było oczywiste, że i ja taką listę gdzieś w głowie mam. Co jest w tych naukowych doniesieniach, które mówią, że część pracy umysłowej dzieje się po prostu bez udziału naszej świadomości (chyba to było w Mózgu incognito).

Książki spróbuję opisywać chronologicznie, by wskazać w jakim czasie pokazywały się w moim życiu. Jest tu tak naprawę więcej niż 10 pozycji, ale bardzo się starałam ograniczyć do tych kluczowych. Tych, które najłatiwej wyłowiłam z pamięci.

1. Baśnie czeskich dzieci – Božena Němcová i Oto minojska baśń Krety – Jadwiga Żylińska (do 11 r.ż.)
Do tych dwóch książek, powinnam pewnie dodać jeszcze Akademię pana Kleksa, która była moją ulubioną książką przez lata, jednak wybrałam te dwie pozycje, bo pamiętam, jak duże wrażenie zrobiła na mnie lektura tych książek. Baśnie czeskich dzieci to zbiór zawierający historie nieraz bardzo drastyczne, smutne i trudne. Gdy miałam lat kilka (może już nawet naście) potężne wrażenie robiły na mnie ilustracje z tej książki wraz z historiami w niej zawartymi. Dosyć rozczarowujące były jednak, gdy przeczytałam je ponownie, jako dorosła osoba. To chyba takie utracone uczucie zachwytu i zaintrygowania, które można mieć tylko w określonym wieku, a później się je traci. Dlatego wydaje mi się, że to prawnie niemożliwe przewidywać sympatie dziecka, skoro dorosły widzi tę samą historię zupełnie inaczej.

Jeżeli chodzi o Oto minojska baśń Krety tu znów wybijają się niesamowite ilustracje. To jest książka, dzięki której zafascynowały mnie mity greckie i rzymskie, czytałam absolutnie wszystko co było dostępne w bibliotekach, kończąc na Gravesie. Do dziś mam całkiem imponującą wiedzę na temat greckich i rzymskich bóstw i mitów.

2. 5 lat kacetu – Stanisław Grzesiuk (12-13 r.ż.)
Pomiędzy końcem podstawówki, a początkiem gimnazjum przeżywałam fascynację drugą wojną światową. W tym czasie skutecznie wyczerpałam moje zainteresowanie tym tematem.

5 lat kacetu i wcześniejsza (w sensie chronologii wydarzeń) Boso, ale w ostrogach Grzesiuka, opisują dwa ważne okresy z życia autora. Boso… to zapis przedwojennych wspomnień z życia na Czerniakowie, zahaczający o początek wojny. Mając te kilkanaście lat przywiązałam się do tego kawałka Warszawy. Proza zrobiła na mnie wrażenie, bo była surowa, czasami prymitywna, ale urzekająca, polubiłam Grzesiuka, marzyłam na tym etapie żeby go poznać, jeżeli żyje.

5 lat kacetu to już bardzo ciężki kaliber, bo autor opisuje tam swój pobyt w obozie koncentracyjnym. To niesamowite studium ludzkiego charakteru, a także wgląd w codzienność jeńców. To wszystko pisane językiem człowieka prostego, ale niesamowicie autentycznego w swojej prozie.

Dodam tylko, że gdy dotarłam do książki Na marginesie życia, gdzie autor pisze o swojej chorobie alkoholowej i walce z nią, o gruźlicy, która wtedy była chorobą śmiertelną… Uświadomiłam sobie, że przecież Grzesiuk żyć nie może. I faktycznie, zmarł bardzo młodo (miał 45 lat).

Jego książki znalazłam… na moim strychu w domu rodzinnym, zupełnie przez przypadek. Myślę że to dodało magii tym lekturom – coś jak odkrycie skarbu, który miało się przez cały czas pod nosem.

3. Stare fotografie – Teresa Grabowska
Kolejna książka z czasów fascynacji drugą wojną światową. Autorka książki, z zawodu historyk, dostaje brudnopis, przechowywany przez jakąś rodzinę z odległej od Warszawy miejscowości. Okazuje się, że są to notatki pewnej nastolatki (co ciekawe, z Sielc) z okupacji. Sposób prowadzenia narracji, tajemnica, która wokół notatnika narasta… książka absolutnie niesamowita. Ostatnio znalazłam nawet stronę, której autorka odkryła budynek w którym mieszkała bohaterka powieści. Ciekawe rzeczy dzieją się w komentarzach. Dla zainteresowanych, strona znajduje się pod tym adresem (szkoda że zdjęcia już się nie wczytują).

4. Wyspa Robinsona – Arkady Fiedler (12 r.ż.)
To była pierwsza książka, w której świat wciągnęłam się tak bardzo, że nie mogłam się od niej oderwać i jednocześnie nie chciałam zbyt szybko kończyć. W moich oczach to najlepsza książka o byciu rozbitkiem na wyspie i Przygody Robinsona Cruzoe nigdy do pięt nie dorosną Fiedlerowi. Swoją drogą, gdy czytałam Robinsona później, wydawał mi się taki… infantylny. Takie prawo pierwszej lektury o tej tematyce.

No i jeszcze ten efekt wciągnięcia w świat książki – myślę, że po takim doświadczeniu człowiek zaczyna rozumieć, dlaczego można kochać czytanie.

5. JA – Tadeusz Niwiński (14 r.ż.)
To dla mnie książka historyczna. Od niej bowiem zaczęło się moje zainteresowanie psychologią. Ja to taki motywacyjny poradnik, z którego pamiętam cytat Jutro zaczyna się pierwszy dzień reszty twojego życia. Była też mowa o świadomości, podświadomości i nadświadomości zilustrowanych jako mieszkańcy domu – podświadomość w piwnicy (bez okien), świadomość na piętrze, a nadświadomość na dachu. Bardzo dużo z niej wyniosłam o tym, że warto pozytywnie myśleć o sobie, podejmować nad sobą refleksję i wysiłek, by się rozwijać. No i podstawa – żeby brać swoje życie we własne ręce.

Z JA nauczyłam się technik relaksacyjnych, którymi robiłam furrorę na wszelkich koloniach i wyjazdach. Jednemu koledze nawet udało się wyłączyć ból w kolanie w wyniku takiej „sesji”. To było niesamowite! Ile mi dawało poczucia kompetencji i sprawczości takie oddziaływanie we współpracy z innymi :) Żeby nie było – relaks odbywał się bezdotykowo, w książce nazywany jest „wprowadzanie w stan alfa”. Polega na szeregu wizualizacji i świadomym rozluźnianiu poszczególnych partii ciała. Zdaję się, że przypomina to trening autogenny Jacobsona.

6. Przebudzenie – Anthony de Mello (13-14 r.ż.)
Ta książka mocno zatrzęsła moim światopoglądem. Nie pamiętam już dokładnie szczegółów Przebudzenia, nigdy potem do niego nie wróciłam. Chyba żadna książka, w całym moim życiu nie spowodowała u mnie tak mocnej „myślówy”, dysonansu poznawczego. Takich wątpliwości jakie miałam po tej książce, na temat kondycji człowieka, nie miałam nigdy potem. Do dziś uważam, że ta książka wręcz może być niebezpieczna, po ogromie mojej reakcji. Co z niej pamiętam? Twierdzenie o tym, że nie ma bezinteresownej pomocy, że za każdym naszym dobrym uczynkiem, kryje się interes. No i jeszcze do tego autor był byłym zakonnikiem. Gdy miałam lat naście, jakoś w głowie mi się nie mieściło, że ludzie mogą poświęcać się jednym przekonaniom, a potem je odrzucać. Być może w wyniku lektury tej książki, bardzo ważę w swoim życiu słowa „przysięgam”, „na pewno” i „nigdy”.

7. Rodzinna karuzela. Terapia rodzin bez tajemnic (19 r.ż.) - Augustus Y. Napier, Carl Whitaker
Wiedziałam, że chcę zostać psychologiem odkąd skończyłam 13 lat (a może nawet trochę wcześniej). Jednak w klasie maturalnej pojawiły się pytania – „Czy się dostanę? Czy to na pewno to?”

Nie jestem pewna już, jak sobie wyobrażałam swoją pracę. Czy chciałam mieć gabinet? Czy widziałam ten zawód jakoś inaczej? 

Po lekturze tej książki, której sześć rozdziałów znalazłam online (legalnie;) i dosłownie pochłonęłam, WIEDZIAŁAM, że chcę zostać terapeutą rodzinnym. Do dziś z resztą mam taki życiowy plan.

Postać Carla Whitakera, który jak dziś już wiem, jest terapeutą z nurtu tylko sobie znanego, pracującego w sposób specyficzny i skuteczny jednocześnie, zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie, że chciałam być jak on (no, może bez tej fajki w ustach i bez siły, którą podczas pewnej sesji się posłużył).

Będąc już po studiach, powinnam wrócić do tej książki i sprawdzić, co takiego w niej wtedy zobaczyłam. Tylko czy na tym etapie książka będzie dla mnie tak magiczna jak wtedy? Odpowiedź jest retoryczna…

8. Naukowiec w kołysce (20 r.ż.) - Alison Gopnik, Andrew N. Meltzoff, Patricia K. Kuhl
Książka, po której zrozumiałam, że ludzie dziecko jest istotą społeczną od pierwszego dnia na świecie. Że jest rozumne, szybko uczące się i przede wszystkim – że od razu jest w pełni człowiekiem, nie zaś istotą, która tylko płacze, je i wydala.

9. Przeminęło z wiatrem (23 r.ż.) – Margaret Mitchell
Umieszczam tu tę książkę, bo to jedyna pozycja, przy której doświadczyłam… catharsis. Po przeczytaniu ostatniej strony powieści, zachwycona i zadziwiona zarazem, płakałam dobre kilkanaście minut. Taki płacz żalu i współczucia dla głównej bohaterki, choć przecież zakończenie jest otwarte i nic nie zostało do końca wyjaśnione.

Emocji w podobnym natężeniu doświadczyłam też podczas lektury Firmy Grishama, ale było to bardziej takie intensywne napięcie i zestresowanie, zupełnie nieoczyszczające. Choć do dziś jestem pod wrażeniem wpływu autora na moje emocje, nie mam zamiaru nigdy więcej sięgnąć po jakąkolwiek jego książkę. To po prostu nie na moje nerwy ;)

10. Drugi kod – Peter Spork (25 r.ż.)
Główny wątek, który ta książka gdzieś mi unaoczniła, to wpływ doświadczeń matki w ciąży na późniejsze funkcjonowanie dziecka. Szczególnie duże wrażenie zrobiły na mnie badania nad myszami agouti, które przez posiadanie tego genu mają tendencje do chorób, otyłości i są żółte. Wystarczyła jednak zmiana diety ciężarnej matki noszącej dziecko z genem agouti… a myszka rodziła się… brązowa i bez tendencji do tycia i chorób! Gen agouti niejako został „wyłączony”. Nie jestem biologiem, więc mało komfortowo czuję się tłumacząc tego typu zjawiska, odsyłam więc do wykładu, który w zasadzie wprowadza w treści zawarte w książce (nie mniej jednak – książka napisana jest przystępnym językiem i czytałam ją jak pasjonującą powieść).

Dlaczego ta książka znajduje się na tej liście? Zawodowo szczególnie interesuję się dziećmi, których wczesne doświadczenia miały bardzo kiepski charakter, często doświadczały przemocy i zaniedbania. Szczególnie też interesuje mnie mechanizm powstawania Alkoholowego Zespołu Płodowego (FAS) – książka pochyla się też nad tym wątkiem. Lektura tej książki była dla mnie poszerzeniem wiedzy z zakresu neurobiologii i tego niesamowitego wpływu środowiska w którym żyjemy (przede wszystkim w życiu płodowym) na nasze genotypy, wydawałoby się że przecież „z góry” ustalone i determinujące nasze życiowe możliwości.



czwartek, 7 listopada 2013

Zdarza się - Jarek Szulski


Ile myśli kotłuje mi się teraz w głowie. Ile wspomnień z własnego procesu edukacji, ile inspiracji do patrzenia na szkołę zupełnie innym okiem. Okiem nauczyciela świadomie wychowującego. Brzmi dziwacznie? Bo nauczycieli takich jak Miron Czarnecki (ośmielę się rzec alter ego autora) jest niewielu, podobnych może trochę się znajdzie.

Dopiero ta książka uświadomiła mi że nauczyciel ma w ogóle jakikolwiek wkład w proces wychowawczy dziecka! Całe moje życie byłam przekonana, że istnieje on tylko po to, żeby wkładać nam wiedzę do głowy. Jedynymi przejawami osobistych kontaktów z uczniami były chyba opowieści nauczycieli o życiu osobistym. No dobrze, ale to nie moja historia, nie piszemy teraz o tym co mi SIĘ ZDARZYŁO.

Miron to nauczyciel nietypowy, dla postronnych obserwatorów wręcz niespełna rozumu i zupełnie chaotyczny w swoim postępowaniu. Nic bardziej mylnego.

A jednak, ciągłe hece i dowcipy robione uczniom kształtują ich charaktery. Poprzez niekonwencjonalne metody zjednuje sobie uczniów i uczy ich empatii, krytycznego myślenia i pracy w grupie.

„Zdarza się” pisane jest w ciekawej konwencji, ma dwóch narratorów: Dużego (Mirona) i Małego (Oskara, ucznia Mirona sprawiającego sporo problemów). Każdy przedstawia ze swojego punktu widzenia wzajemne relacje i bieżące wydarzenia. Żeby było ciekawiej, nie brakuje też seksu i alkoholu (a nawet rock n’ roll się znajdzie). Co prawda dla mnie tak potężna ilość alkoholu na kartach książki skontrastowana z nietypowym wychowawstwem jest co najmniej dziwnym połączeniem, ale jednak nadaje historii pewnego skomplikowania. Nie chcę wyjawiać pewnych szczegółów, więc odsyłam do książki.

Na koniec cytat:

Młodzi ludzie potrzebują Autorytetów, aby iść w tę samą stronę,
Dążyć wspólnie do wyznaczonego celu.
Gdy w jedną stronę wybiera się Duży i Mały,
Duży wskazuje kierunek, pomaga by mały nie zabłądził.
A Mały jak to Mały, czasem dąsa się i ucieka, czasem przechwala,

A czasem trzyma dającą mu poczucie bezpieczeństwa rękę Dużego.


Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Szulski, J. (2011). Zdarza się. JS & co.

niedziela, 3 listopada 2013

Edukacja bez granic - to, co tygryski lubią najbardziej

Dla mnie Gwiazdka już nastała. Nie publikowałam w postach niczego poza recenzjami, więc dziś wpis wyjątkowy :) Myślę jednak, że temat bezpośrednio z czytaniem związany, a na pewno z rozwojem osobistym i poszerzaniem horyzontów.

Odkryłam dziś bowiem courserę - platformę wykładów online, na której ZA DARMO można korzystać z kursów online z uniwersytetów z całego świata. Tematy przeróżne, tak jak akademickie wątki naukowe. Większość kursów w języku angielskim, ale są też po chińsku, niemiecku, hiszpańsku i francusku.

Wstęp do fizyki kwantowej? Proszę bardzo. Kurs o współczesnej psychologii i buddyzmie? Na wyciągnięcie ręki. Genetyka w praktyce? Już się robi. Historia rocka? Wystarczy jeden klik.

Uwaga, nie działa pod przeglądarką Chrome:

https://www.coursera.org/

piątek, 1 listopada 2013

Mama zawsze wolała ciebie. Rozmowy sióstr - Deborah Tannen

Siostry, siostry, siostry. Co byśmy bez nich zrobiły? Czasami może byłybyśmy szczęśliwsze, bardziej kochane przez rodziców, a przynajmniej tak nam się wydaje. Albo nie mogłybyśmy być w pełni sobą. Albo byłybyśmy kimś innym. Deborah Tannen z cierpliwością wysłuchała różnych rozmów między siostrami i o siostrach. O relacjach z rodzicami i wzajemnym stosunku do siebie. Nie ograniczyła się jednak jedynie do wysłuchania, bo opatrzyła wiele rozmów komentarzem specjalisty od komunikacji interpersonalnej. Gdy czytałam książkę, niektóre analizy – choć przecież takie oczywiste gdy Tannen odsłania wszystkie karty, były przecież zwykłymi rozmowami, które mogłyby być i naszymi słowami:

„Nina: Tak, wszystkie trzy naprawdę troszczymy się o siebie nawzajem, ale to nie znaczy, że nie może dojść między nami do poważnych sporów i że nie jesteśmy zupełnie różne. Można powiedzieć, że nasze osobowości są…
Sylvia: Zupełnie różne.
Nina: Zupełnie różne.
Słowa sióstr przesyłają komunikat o treści: „Różnimy się”, ale sposób, w jaki zostały wypowiedziane, zawiera metakomunikat przywiązania: Sylvia i Nina wspólnie formułują jedno zdanie. Powtarzając „zupełnie różne”, Nina przyjmowała do wiadomości i zatwierdzała to, jak Sylvia zakończyła zdanie. W swojej rozmowie siostry pokazały, że mogą wypowiadać się jak zespół. Mówiąc to samo – że są inne – dowiodły również swojej bliskości i jednakowego stylu prowadzenia rozmowy.”

Choć książka jest dostępna dla każdego, uwagę zwraca naukowe zacięcie – czyta się ją jak powieść, ale autorka ma tak duży wgląd w zagadnienia interpersonalne – potrafi nazywać coś, co my tylko czujemy podczas rozmowy z drugą osoba (nie tylko siostrą).

Tannen dużo pisze o tożsamości sióstr. Mówi między innymi „Siostra jest zarazem nami i nie nami. Dlatego żeby zrozumieć, kim jesteśmy, musimy najpierw ustalić, kim jesteśmy w stosunku do niej. Jeżeli chcemy znaleźć swoje miejsce w świecie, musimy wiedzieć, jak blisko lub jak daleko pragniemy stać od swojej siostry.”

Autorka porusza też tematy, nad którymi nigdy się nie zastanawiałam – na przykład o hierarchii sióstr w kulturach zachodu i wschodu. O ogromnych różnicach jakie kolejność urodzenia niesie za sobą.


To pierwsza książka o siostrach jaką przeczytałam. Mam nadzieję, że Tannen napisze też coś o braciach (bo to zupełnie inna historia, jak sama wyznaje). Polecam.


Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.

Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Tannen, D. (2011). Mama zawsze wolała ciebie. Rozmowy sióstr. Smak Słowa.

czwartek, 31 października 2013

Dramat udanego dziecka - Alice Miller

Blog przekroczył dziś 2000 odsłon. Niezmiernie to miłe uczucie :) Zapraszam do lektury recenzji książki, na którą ostrzyłam sobie ząbki już od bardzo dawna :)

Nie będę ukrywać, że na chwilę obecną spoglądam na rozwój i na człowieka przez pryzmat trzech ważnych podejść: teorii przywiązania, porozumienia bez przemocy i podejścia skoncentrowanego na rozwiązaniach. Dlatego gdy trafiam na teksty o inspiracjach psychoanalitycznych czy psychodynamicznych spinam się trochę na ich negatywistyczny ton i na patrzenie na człowieka przez pryzmat tego, co w życiu złego mu się przydarzyło (patrz: Znaczenie miłości które przecież opiera się na teorii przywiązania, ale pisane jest przez psychoanalityka, więc i wydźwięk ma pesymistyczny). A jednak, Alice Miller bardzo mnie zainspirowała. Przeczytałam książkę dwa razy. Za pierwszym razem miałam tak dużą awersję wobec określeń typu „wyparte uczucia” czy „nieświadoma manipulacja”, że miałam trudności ze zrozumieniem treści zawartych w książce. Dodatkowo mierziła mnie pewność, z jaką Miller stawiała pewne tezy (no a przecież nikt tego nie dowiódł!).

Gdy pogodziłam się z tym, że autorka mówi o swoich doświadczeniach i refleksjach (poza dwoma przykładami),  a także, że posługuje się językiem, który udało mi się zrozumieć, gdy tylko otworzyłam się na to, co autorka chce przekazać czytelnikowi,  nie zważając tak bardzo na naukowe aspekty.

Nie ma dobrych i złych emocji
(...) dziecko może ich [uczuć – przyp. mój] doświadczać jedynie wówczas, kiedy w jego otoczeniu jest osoba, która akceptuje je wraz z jego uczuciami, rozumie je i chce mu towarzyszyć. Jeżeli takiej osoby nie ma, jeżeli dziecko boi się, że może utracić miłość matki bądź kogoś, kto ją zastępuje, to nie może doświadczać tych najbardziej naturalnych reakcji emocjonalnych „dla samego siebie”, w samotności, lecz musi je wyprzeć. Pozostają one jednak zachowane jako informacje nagromadzone w ciele.

Książka po raz pierwszy ukazała się pod koniec lat 70’ i nic w tej kwestii się nie zmieniło. To znaczy, w ramach różnych oddziaływań psychoedukacyjnych, głośno mówi się o tym, że nie ma dobrych i złych uczuć, bo wszystkie coś komunikują, więc są potrzebne. M.in. porozumienie bez przemocy mówi o tym, że uczucia możemy co najwyżej dzielić na przyjemne i nieprzyjemne. Te pierwsze komunikują nam, że nasze potrzeby są zaspokojone, a nieprzyjemne – że nasze potrzeby nie są zaspokojone. Gdy rodzic akceptuje pojawiające się emocje dziecka, daje mu przeżywać rozczarowania i ból niespełnienia – jednocześnie uczy go, jak w tych trudnych emocjach być w konstruktywny sposób z drugim człowiekiem.

Idealizowanie rodziców
W Adult Attachment Interview, ustukturyzowanym wywiadzie o relacjach z rodzicami w dzieciństwie, wyróżnia się kilka typów odpowiedzi, które można przyporządkować do określonego stylu przywiązania. Jednym ze stylów odpowiadania jest totalna idealizacja rodziców bez umiejętności wskazania konkretnych przykładów i sytuacji, w których ta ich superowość się objawiała. Ten styl przywiązania odpowiada unikającemu stylowi przywiązania, który w maleńkości charakteryzuje się tym, że dziecko (roczniak) pięknie samo się bawi, nie płacze pozostawione przez mamę w nowym miejscu. Niestety, dzieciak taki przeżywa duży stres podczas tej rozłąki, ale nie komunikuje, że tego kontaktu z mamą potrzebuje, bo jego wyobrażenie o innych ludziach jest takie, że tego wsparcia nie otrzyma.

Wielu ludzi zadaje innym doświadczony kiedyś ból, aby w ten sposób zachować wyidealizowany obraz rodziców. Nawet w podeszłym wieku pozostają w gruncie rzeczy małymi, zależnymi dziećmi. Nie wiedzą, że gdyby pozwolili zaistnieć dawnym, dziecięcym uczuciom, mogliby stać się bardziej autentyczni i uczciwi w stosunku do siebie i innych.

Rodzicielstwo bliskości
W teorii przywiązania, a nawet tych wcześniejszych teoriach na temat rozwoju relacji mama-dziecko (separacja-indywiduacja Margaret Mahler) mówi się o tym, że związek idealny mamy i dziecka opiera się na równowadze pomiędzy byciem blisko, a poszukiwaniem przez dziecko niezależności i poznawanie świata (eksploracja).

Czyli w idealnym scenariuszu mama puszcza dziecko zwiedzać otoczenie, ale jest dla niego dostępna, gdy maluch czegoś się przestraszy lub będzie potrzebował się do niej zbliżyć. No i wiadomo, gdy grozi mu niebezpieczeństwo. Maluch taki, z czasem, będzie oddalał się na coraz większe odległości, stawał się coraz bardziej niezależny. Toteż „trening” samodzielności w postaci zostawiania ryczącego noworodka w łóżeczku zupełnie nie dąży do usamodzielnienia dziecka, a jedynie wyrobienie w nim przekonania, że pozostaje samo ze swoimi emocjami i nie może liczyć na dorosłego by otrzymać wsparcie. Paradoks, prawda? Ludziom (niektórym) wydaje się, że taki noworodek ma być szkolony od pierwszego dnia, żeby zbyt się nie kleił do rodzica i nie był „rozpieszczony”.

Prawdziwą autonomię poprzedza doświadczenie zależności.

Im bardziej pozwalamy zaistnieć dawnym uczuciom, tym silniejsi i bardziej spójni się czujemy. Wówczas jesteśmy w stanie otworzyć się na uczucia z najwcześniejszego dzieciństwa i doświadczyć tamtej bezbronności, a to z kolei znowu wzmacnia nasze bezpieczeństwo.

Ja bym rozwinęła ten temat w duchu rodzicielstwa bliskości, mówiąc o tym, że ta zależność, w której potrzeby dziecka są zaspokajane, sprawiają, ze nabiera ono kompetencje by kiedyś samemu zaspokajać te potrzeby, bo wie że warto, wie że się da to zrobić (uczy się przyczyny). Zależność, w której potrzeby są zaspokajane, dają poczucie bezpieczeństwa, że coś takiego jest możliwe.

Jak weźmiemy tego samotnie zostawionego malucha „trenowanego” do samodzielności, widzimy wyraźnie, ze on doświadcza zależności jako stanu bezradności, bo jego potrzeby nie są zaspokajane (a on nie może tego zmienić, bo noworodek narzędzi do zmiany nie posiada).
Dziecko, które ma szczęście dorastać przy odzwierciedlającej, dyspozycyjnej matce, to znaczy wspierającej je w procesie rozwoju, może budować stopniowo zdrowe poczucie własnej wartości.
W porozumieniu bez przemocy, rodzic uczy się rozpoznawać i interpretować uczucia dziecka, dając mu niejako „lustro” tego co się z nim dzieje. Nie inne porady znajdziemy w popularnych książkach wychowawczych Jak mówić, żeby dzieci słuchały, jak słuchać żeby dzieci mówiły Thomasa Gordona.

Kilka słów o terapeutach
Interesujące rzeczy (i chyba najczęściej krytykowane) Alice Miller pisze o psychoterapeutach. Twierdzi, że powołanie do tego zawodu (a nawet pewne kompetencje) nabywa się w wyniku trudnych doświadczeń z dzieciństwa, w którym taki terapeuta jako dziecko, był nastawiony na zaspokajanie potrzeb rodzica.

Uważam, że poniższe zdanie dotyczy nie tylko psychoterapeutów, ale też nauczycieli:
Decydując się na zawód terapeuty, nie możemy sobie (…) pozwolić na (…) nieświadomość. Obowiązkiem naszym jest rozpoznanie rozmiaru szkód,  jakich doznaliśmy w dzieciństwie na skutek manipulacji, aby nieświadomie nie wyrządzić ich pacjentom. (…) musimy posiadać pełną świadomość własnej historii i rozumieć, w jaki sposób zostaliśmy przez nią ukształtowani.

Zranienia rodziców
Jak okrutne mogą być niektóre osoby w próbie realizacji swoich potrzeb, pokazuje przykład matki Barbary:

Barbara, 35 lat, dopiero w trakcie terapii doświadczyła wypieranych do tej pory lęków, które skupiały się wokół jednego tematu. Jako dziesięcioletnia dziewczynka wróciła pewnego dnia ze szkoły, był to dzień urodzin matki, i znalazła ją leżącą na podłodze z zamkniętymi oczami. Dziecko było przekonane, że matka nie żyje, i zaczęło rozpaczliwie krzyczeć. Wtedy matka otworzyła oczy i powiedziała z zachwytem: „To najpiękniejszy prezent urodzinowy, o jakim mogłam marzyć. Teraz wiem, że ktoś mnie kocha”. Współczucie dla matki sprawiło, że córka przez całe lata nie była w stanie poczuć, iż takie zachowanie było bardzo okrutne. Dopiero podczas terapii mogła zareagować adekwatnie – wściekłością i oburzeniem.

Mocne słowa kieruje też do rodziców, pisząc o doświadczaniu słabości:

Pogarda dla mniejszego i słabszego jest najlepszą obroną przed ujawnieniem własnego poczucia niemocy, jest przejawem odciętej słabości. Ten, kto jest naprawdę silny, zna swoje poczucie słabości i nie musi demonstrować mocy przez upokarzanie innych.

Wielu dorosłych doświadcza niemocy, zazdrości i poczucia opuszczenia dopiero wówczas, gdy obcują ze swoimi dziećmi, gdyż we własnym dzieciństwie nigdy nie dano im szansy przeżycia tych uczuć świadomie.

Depresja
Interesującym wątkiem była dla mnie geneza depresji.

(…) istnieją osobowości, które potrafią znieść utratę piękna, młodości, zdrowia czy ukochanej osoby, nie ulegając depresji, choć odczuwają głęboki smutek. I odwrotnie: istnieją też wielce utalentowani ludzie, cierpiący na ciężkie depresje w różnych okresach życia. Dlaczego? Ponieważ na depresję nie ma miejsca tam, gdzie poczucie własnej wartości oparte jest na prawdziwych uczuciach, a nie na posiadaniu określonych właściwości.

W innym miejscu, autorka pisze o znaczeniu, jakie ma poznanie swojej przeszłości dla zdrowienia:
Jeśli wyrzuciliśmy klucze do zrozumienia naszego życia, to przyczyny depresji, cierpienia, choroby i sposób uleczenia muszą pozostać dla nas tajemnicą.

Mówienie „nie”
Nasze potrzeby są ważne. To chyba mówi każde podejście teoretyczne na temat człowieka. Dużo w wychowaniu jednak w mediach poświęca się uwagi skrajnościom. Podejściom, które rzekomo zajmują się bezstresowym wychowaniem, które polega na tym, że dziecko na wszystko ma przyzwolenie i nie ponosi konsekwencji (chciałabym zobaczyć rodzica który świadomie taką „metodę” stosuje). A jednak, mówienie „nie” – nikomu krzywdy nie robi. Pięknie to Miller podsumowuje:

To nie odmowa zaspokojenia popędu poniża dziecko, lecz lekceważenie jego osoby.

Molestowanie i... Michalik
Kiedy czytałam tę książkę,  w mediach głośno mówiło się o dwóch wypowiedziach abp Józefa Michalika. Podaję je poniżej:

Wielu tych molestowań udałoby się uniknąć, gdyby te relacje między rodzicami były zdrowe. Słyszymy nieraz, że to często wyzwala się ta niewłaściwa postawa, czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga. (...)

I jeszcze druga:

Karygodne są nadużycia dorosłych wobec dzieci. Nikt nie zwraca jednak uwagi na przyczyny tych zachowań. Pornografia i fałszywa miłość w niej pokazywana, brak miłości rozwodzących się rodziców i promocja ideologii gender (...)

Alice Miller, niezbyt przychylnie wypowiada się o kościele (nie mówi konkretnie, który ma na myśli), jako źródle przekonań sprzyjających krzywdzeniu dziecka. W poniższej wypowiedzi jednak, dzieli się swoją refleksją nad genezą molestowania dzieci przez rodziców:

Ojciec,  który  wyrósł  w  purytańskim  otoczeniu,  może  być bardzo  zahamowany  w małżeńskich  kontaktach  seksualnych  i  dopiero  np.  kąpiąc  maleńką dziewczynkę odważa  się po  raz  pierwszy  dokładnie  przyjrzeć się  żeńskim  narządom  płciowym  i bawić się nimi, czując przy  tym  podniecenie.  Matka,  która  była  wykorzystywana seksualnie w dzieciństwie i którą wzwiedziony penis przerażał i poniżał, boi się go. 

Zdarza  się,  że  taka  matka  opanowuje  swój  lęk  dopiero  w  kontakcie  z  maleńkim synkiem. Może np. w taki sposób wycierać dziecko po kąpieli, że ma ono erekcję, co już nie  będzie budzić w  niej  przerażenia  ani  jej  zagrażać.  Może  też Aż do  okresu dojrzewania  masować penis chłopca,  by  „usunąć”  stulejkę (zwężenie  napletka)”. Chroniona przez miłość, jaką każde dziecko czuje do matki, może teraz bezpiecznie odkrywać seksualność. 

Co  oznacza  dla  dziecka  wykorzystywanie  go  przez zahamowanych  seksualnie rodziców? Każde dziecko potrzebuje czułych dotknięć i jest szczęśliwe, otrzymując pieszczoty.  Lecz  jeśli budzą one  w  nim  uczucia,  które  na  tym  etapie  rozwoju  nie występują spontanicznie, pojawia się w  nim  niepokój.  Niepokój  ten  zwykle wzmacniany  jest  dodatkowo  przez zakazujące słowa  lub  pogardliwe  spojrzenia, jakimi rodzice reagują na jego własne autoerotyczne czynności.

Podsumowanie
Próbowałam „pojąć” Miller nakładając te teorie, które są mi bliskie. I uznaję, że z wieloma rzeczami, o których pisze autorka się zgadzam. Śmiałabym wręcz twierdzić, że lektura tej książki jest fajnym uzupełnieniem dla rodziców zafascynowanych rodzicielstwem bliskości. Nie wiem jak to jest z tym kontrowersyjnym fragmentem o terapeutach – mam wrażenie, że wrażliwość na innych można też budować przez wrażliwych rodziców, nie tylko przez takich, którzy te nasze potrzeby zaniedbywali. Przynajmniej taką mam nadzieję.

Czy polecam lekturę? Z pewnością. Można pochylić się nad własnym światopoglądem dotyczącym wpływu dzieciństwa na późniejsze życie emocjonalne i przekonaniami na temat terapii psychoanalitycznej/psychodynamicznej. Warto jednak pamiętać, że nie jest to jedyny sposób na postrzeganie człowieka i na psychoterapię.

czwartek, 24 października 2013

Fragmenty. Wiersze, zapiski intymne, listy - Marilyn Monroe





Skrzywdzona, smutna, nieokreślona, niepewna. Na pewno nie Marilyn Monroe. A jednak. Wielu zadaje sobie pytanie, w jaki sposób ta blondowłosa piękność miała w sobie tyle wdzięku i niewinności, będąc przecież symbolem seksu. Za pośrednictwem tej książki zobaczymy inną Marilyn. Tę, o której dopiero od niedawna mówi się głośno. Kobietę, która jako dziecko doświadczyła odrzucenia, upokorzenia i braku miłości. Kobietę, która tym bardziej bała się upadku, im wyżej pięła się po szczeblach kariery. Nie dowierzała komplementom, zawsze oczekiwała, że nie podoła, pomyli się, a podziw się skończy.

„Obawa przed nowym tekstem, może nie będę zdolna się go nauczyć, może będę się mylić, ludzie pomyślą, że jestem niedobra, albo mnie wyśmieją, albo zlekceważą, albo uznają, że nie umiem grać. (…) ale próbuję podbudować się faktem że pewne rzeczy robiłam prawidłowo a nawet dobrze i że miałam doskonałe momenty ale ciężko nieść to co złe czuje że brak mi pewności siebie załamana szalona”

Nadwrażliwość próbowała zrozumieć przez psychoanalizę. Do końca życia usiłowała się wyzwolić z poczucia winy – za własne myśli, seksualność, uczucia…

Za pośrednictwem albumu „Marilyn Monroe. Fragmenty. Wiersze, zapiski intymne, listy” pogrzebiemy trochę w prywatnych zbiorach legendy. Obejrzymy pomięte kartki, z przekreśleniami i próbami poetyckimi. Zobaczymy Marilyn z książką, z dziesiątkami książek które pochłaniała, poznamy też częściowo jej bibliotekę. Czy dziś na swoim Twitterze polecałaby kolejne lektury? Czy wreszcie wierzyłaby w swój potencjał?  

Książkę polecam miłośnikom Marilyn i tym, którzy chcą odczarować nieco jej wizerunek. Nie jest to jednak biografia, zaledwie zbiór notatek i fotografii. Jest to jednak przeżycie intymne, bo te zapiski prawdopodobnie nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego.


 „(…) Zawsze na wiosnę zieleń jest zbyt ostra – choć subtelność kształtów jest łagodna i niepewna – toczy na wietrze zawziętą walkę w nieustannym drżeniu. Te liście się uspokoją, rozłożą na słońcu i będą stawiać opór każdej kropli, nawet smagane deszczem i rozrywane. Myślę, że jestem bardzo samotna – nie potrafię się skoncentrować. Widzę się teraz w lustrze, mam zmarszczone brwi – jeśli się przybliżę, zobaczę to, czego nie chcę widzieć – napięcie, smutek, rozczarowanie, moje zmętniałe oczy, policzki zaczerwienione od naczynek, które wyglądają jak rzeki na mapie – włosy opadające jak węże. Usta –są najsmutniejsze zaraz po moich martwych oczach. Między wargami biegnie ciemna linia jak kontur wielu [tekst nieczytelny] fal podczas gwałtownej burzy – ona mówi: nie całuj mnie, nie nabieraj mnie, jestem tancerką, która nie umie tańczyć.”

Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.
Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Monroe, M. (2011).  Fragmenty. Wiersze, zapiski intymne, listy. Wydawnictwo Literackie.


czwartek, 17 października 2013

Fizyka przyszłości. Nauka do 2100 roku - MIchio Kaku



Michio Kaku, niczym doktor Emmet Brown uchyla drzwi swojego wehikułu czasu, by zaprosić nas w podróż po przyszłości. Nie musimy jednak obawiać się, że przypadkowo zapobiegniemy własnym urodzinom. Nasze ciało pozostanie bezpieczne. Jednak umysł… z pewnością będzie pracował na najwyższych obrotach.

„Fizyka przyszłości. Nauka do 2100 roku” umożliwia czytelnikowi podsłuchać jak przyszłość wyobraża sobie autor oraz inni wizjonerzy świata nauki. Mimo groźnie brzmiącej „fizyki” w tytule, wszelkie zagadnienia o większym kalibrze przedstawione są łopatologicznie i z ilustracjami. Jednak Kaku porusza przede wszystkim tematy całkiem przyziemne, jak rozwój medycyny (np. interaktywna łazienka, która każdego dnia diagnozuje stan naszego organizmu), przyszłościowe źródła energii, rozwój emocjonalny przeciętnego komputera czy samoprowadzące się samochody (któż nie pamięta „Nieustraszonego”…). Opisuje też, co może dziać się z klimatem na Ziemi. Nie sposób, nie tracąc treści wymienić wszystkie udogodnienia z przyszłości.
Jednak głównym smaczkiem dla mnie są… nawiązania do filmów i seriali SF. Książka nie jest tylko  wizją przyszłości wielkich naukowców, ale też kompendium filmów, w których ukazywany jest świat przyszłości. Żeby było smaczniej – autor komentuje, które wizje już się sprawdziły, które powoli się rozwijają, a które na razie będą musiały poczekać na spełnienie. Zupełnie też nie ma ograniczeń czasowych – Kaku pisze zarówno o kreskówkach z lat ’80, jak o całkiem nowych filmach (zaznaczam, że książka w oryginale została wydana w 2011 roku).


Ostrzegam, to książka-pożeracz mózgu. Łatwo zatopić się w świecie przyszłości, który z jednej strony wydaje się niesamowity, a z drugiej… zupełnie obcy i straszny (jak nasze prababcie czułyby się we współczesnym świecie?) – Internet w soczewkach, automatyczne translatory, przekroczenie możliwości ciała przez techniczne udoskonalenia… Mózg pracuje na najwyższych obrotach. Tak wysokich, że czasami trzeba odłożyć książkę i przemyśleć treść, a nawet... uwolnić kreatywność i obejrzeć przez szybę własną wizję przyszłości. 



Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.

czwartek, 19 września 2013

Język baklawy. Wspomnienia - Diana Abu-Jaber


Diana Abu-Jaber wychowywała się na pograniczu dwóch kultur – amerykańskiej i jordańskiej. „Język baklawy” to wyjątkowa opowieść dokumentująca jej dorastanie – budowanie na przemian tożsamości arabskiej i zachodniej, próba odpowiedzi na pytanie – kim jestem? skąd pochodzę?


Jestem Beduinką mniej więcej tak samo jak ktokolwiek, kto jechał z pustynną karawaną. Beduin mimo woli – tęsknię za każdym miejscem, każdym krajem, w którym kiedykolwiek mieszkałam, a często nawet za miejscami, gdzie mieszkali moi przyjaciele i rodzina – i nie chcę nigdy opuścić żadnego z nich.


Diana Abu-Jaber pisze barwnie, używając głównie zmysłu powonienia, co czyni powieść wielowarstwową i fascynującą.


Niczym drugie, niewidzialne ciało, budzę się w nocy, po czym idę przez pokój, zatrzymuję się przed ciemnym oknem i wpatruję w szybę, jakbym miała przez nią przeniknąć. (…) Wracaj, chcę powiedzieć mojemu drugiemu ja, tutaj jest herbata i mięta, cukier, ciemny chleb i oliwa.


Tęsknota za ziemią obiecaną, za krajem ojców jest bardzo ważnym motywem w tej książce. Abu-Jaber opisuje swoją skomplikowaną relację z ojcem, który prawdopodobnie jest główną przyczyną jej własnych wahań i poszukiwań. „Wejście” w tę rodzinę było dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem, możliwością poznania rodziny wielokulturowej od środka. To niewątpliwie jedna z najlepszych powieści, jaką przeczytałam w tym roku.


Przez pierwszy rok po powrocie do Stanów patrzę jakby przez migoczącą mgiełkę. (…) Dzieci w sąsiedztwie są takie delikatne, jakby namalowane akwarelkami. Ale pod innymi względami są świadome, bezlitosne, wymagające. Polityka szkolnego autobusu i klasowych plotek jest zajadła, pełna intryg i wrogości. Wszystko to wydaje się tak odmienne od życia (…) dzieciaków, które znałam w Jordanii, z ich wspólnie żutą gumą, chudymi brązowymi nogami i szczerbatymi uśmiechami.


Obok „Zgagi”, „Miłości, zdrady i spaghetti” to kolejna książka dwa w jednym – osobista opowieść przeplatana przepisami kulinarnymi. Jednak jest na zupełnie innym poziomie niż pozostałe. Historia wciąga, czaruje fioletowo-czarną skórą pieczonego bakłażana i magią tysiąca i jednej nocy, przepisy są tylko dodatkiem dla historii, nie zaś jej uatrakcyjnieniem. Trzeba też podkreślić, że to przekład na wysokim poziomie, na pewno więc sięgnę po więcej tłumaczeń Dominiki Cieśli-Szymańskiej. Książka jest starannie skorygowana, nie ma w niej literówek, nieścisłości czy kwadratowych tłumaczeń – niestety zwracam na to uwagę, bo wydawnictwa coraz rzadziej skrupulatnie sprawdzają książki. Brawa dla Czarnego za poważne podejście do jakości swoich wydań.


„Język baklawy” to też podróż po kulturze Jordańczyków, ich ludowych wierzeniach i przesądach. Abu-Jaber zręcznie je przedstawia, włącza w historię nadając barw postaciom:

Munira ostrzega mnie, żebym nigdy nie otwierała ust podczas podmuchów, bo przynoszą złe wróżby, przypadkowe albo nietrafnie rzucone klątwy. To wiatr pełen pytań bez odpowiedzi, urwanych rozmów, zagubionych osobistych pamiątek o wielkiej wartości sentymentalnej.


Diana szuka odpowiedzi na pytania, które prawdopodobnie każdy kiedyś sobie zadaje. W jej tożsamość wpisana jest tęsknota. Czy nauczy się z nią żyć?


Chcę zawołać, zaprotestować: dlaczego musi być tylko jeden dom?! (…) Owoce i warzywa, potrawy, muzyka i światło, drzewa tych wszystkich miejsc wrosły we mnie, czuję ich zew.



Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.
Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Abu-Jaber, Diana (2012). Język Baklavy. Wspomnienia. Wydawnictwo Czarne.

czwartek, 12 września 2013

Dzika kuchnia - Łukasz Łuczaj

A może na kolejne urodziny zaserwujesz gościom pierogi nadziewane pokrzywami i rydzami? Albo tartę pokrzywową, zapiekane ziemniaki z podagrycznikiem, ciasteczka z bylicą, gołąbki zawijane w liście podbiału, chutney tarninowy, ketchup różany, kwiaty akacji w cieście naleśnikowym?
Zawsze imponowali mi ludzie, którzy znali się na roślinach. Miałam zawsze taką fantazję o byciu wiedźmą (to w końcu ta, która wie), która z różnych darów lasu potrafi przyrządzić przeróżne mikstury i potrawy. No ale cóż, w zwykłym zielniku rośliny grupowane są alfabetycznie, a z wstydem przyznam, że do niedawna nie znałam nazw nawet najpospolitszych roślin rosnących pod moim domem. Znam za to wielu grzybiarzy, a w moim domu rodzinnym żywa jest tradycja zbierania borówek czarnych, brusznicy, skrzypu, pędów sosny czy mniszka lekarskiego (popularnego mlecza). Co roku też przygotowujemy różne przetwory – najczęściej korniszony i sosy pomidorowe. Jednak wiedza zawarta w „Dzikiej kuchni” to wyższa szkoła jazdy. No i pojawiające się w głowie pytanie podczas obracania kolejnej strony: to naprawdę można zjeść?
„Dzika kuchnia” jest pięknie wydanym albumem, w którym poznamy szczegółowo najpowszechniej występujące w Polsce rośliny jadalne. Podczas lektury nieraz pierwszy raz łączyłam słyszane przez całe życie nazwy z wizerunkiem przydomowych chwastów. Każda roślina jest zilustrowana, sfotografowana, otrzymujemy informacje o tradycyjnych jej nazwach, zastosowaniach, jej składzie chemicznym i wreszcie – przykładowe przepisy. Wszystko pisane językiem przyjaznym i zrozumiałym. Dodatkowo w książce znajdują się rozmyślania autora o naszym miejscu w przyrodzie i o fascynacji życiem blisko natury.
Jeżeli tak jak ja, zawsze marzyliście o takim spacerze, podczas którego dowiecie się nie tylko jak wygląda dzięgiel, niecierpek czy rdest ale też co można z niego przyrządzić – to książka idealna do rozpoczęcia przygody z roślinami i zbieractwem. Być może książka ta będzie jedną z podstawowych lektur rosnących rzesz miastożerców?

Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.
Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Łuczaj, Łukasz (2013). Dzika kuchnia. Nasza Księgarnia.

czwartek, 5 września 2013

Mózg incognito. Wojna domowa w Twojej głowie - David Eagleman

Całkiem niedawno jechałam w jakieś miejsce na spotkanie. Nagle ogarnęło mnie niejasne poczucie, że zostawiłam garnek na gazie. Za nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć momentu przekręcania kurka. Na szczęście, okazało się, że wszystko wyłączyłam jak powinnam. Zdarzało mi się też wracać, by sprawdzić czy zamknęłam drzwi. Czasami, jadąc komunikacją, tak pogrążam się w lekturze książki, że nie wiem kiedy minął czas potrzebny na pokonanie drogi między domem a punktem docelowym. Niektórzy na to mówią „wyłączenie”. David Eagleman powie zaś, że doświadczenia te wbudowały się w nieświadome obwody mojego mózgu, tym samym usprawniając moje funkcjonowanie. W ten sposób, oprócz automatycznego wyłączania gazu czy zamykania drzwi, mogę bez zastanowienia jeździć na rowerze, szybko pisać na klawiaturze, ale też – dzięki „oprogramowaniu” wbudowanemu w moje mózgowe obwody, oddychać, trawić i mrugać oczami.
Interesującym wątkiem poruszonym w książce jest refleksja nad wolną wolą. Może nam się wydawać, że nasze decyzje są wynikiem wolnego wyboru, nie mamy jednak przekonujących dowodów na potwierdzenie tej tezy. Gdy spojrzymy na przykład na osobę z zespołem Tourette’a, nie mającą kontroli nad swoimi tikami, a czasami też własną mową – cierpiący na koprolalię wypowiadają w obecności obcych osób przekleństwa czy wulgaryzmy, wplatając je w tok wypowiedzi. Nie ma w tym ich woli. Nietrudno więc przyznać, że osoby cierpiące na zespół Tourette’a, nie są odpowiedzialne za niezwykłe „automatyzmy” ich mózgu (bo w końcu tam wszystko się zaczyna).
Okazuje się, że nie tylko takie czynności jak oddychanie, mimowolne ruchy czy słowa mogą być automatycznie wyzwalane. Przykład Kennetha Perksa pokazuje, że nawet wykonując skomplikowane czynności mózg jest w stanie funkcjonować na autopilocie. Gdy Parks kładł się do łóżka 22 maja 1987 roku, zapewne nie spodziewał się, że obudzi się z zakrwawionymi rękoma na posterunku policji ze słowami „Chyba kogoś zabiłem… moje ręce!”. Jak później się okazało, 23-latek wstał nad ranem z łóżka, przejechał samochodem 14 mil, włamał się do domu rodziców jego żony, zabił teściową nożem i ciężko ranił teścia. Przez następny rok nie zmieniał swojej wersji wydarzeń, jego opowieść była spójna. Choć nie było wątpliwości, kto popełnił zbrodnię, nie było żadnego motywu, dla której ją popełnił. Obrona utrzymywała, że zabójstwo zostało dokonane w somnambulicznym transie, a więc bez udziału świadomości oskarżonego, bo po prostu nie był wtedy obudzony. Ku niedowierzaniu prokuratury, badania EEG potwierdziły nieprawidłowości snu Parksa. W końcu oskarżony został uwolniony od zarzutu zabójstwa teściowej i usiłowania zabójstwa teścia.
„Mózg incognito” to błyskotliwie napisana rozprawa, pokazująca ile z naszych przekonań o tym, co stanowi dziedzictwo człowieczeństwa, a co natury – jest błędna. Parafrazując autora, wszakże nasza świadomość jest tylko kroplą w oceanie procesów zachodzących w mózgu...

Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.
Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Eagleman, David (2012). Mózg incognito. Wojna domowa w Twojej głowie. Carta Blanca.

środa, 4 września 2013

Jak napisać piękną dedykację do książki w prezencie ślubnym (i nie tylko)

Ponieważ ukazał się już post na temat książkowych prezentów ślubnych (tu), pomyślałam, że podzielę się moim pomysłem na pisanie dedykacji. Uważam, że książka, którą dajemy w prezencie ZAWSZE powinna mieć napisane od nas osobiste słowa dla nowego właściciela. Ale co napisać? Ja mam na to bardzo prosty przepis.

Dla tych, którzy nie pamiętają - podobnie jak w liście, piszemy miasto i datę po prawej górnej stronie, a dedykację zaczynamy od zwrotu do otrzymujących książkę ("Drodzy", "Kochani" czy cokolwiek innego co pasuje do naszej relacji z obdarowanymi).

W treści można oczywiście wspomnieć o okazji, z jakiej książkę dajemy, napisać też standardowe życzenia. Być może też jest jakiś powód, dla którego wybraliśmy dla tej osoby akurat tę książkę.

Sposób pierwszy


Zarówno z okazji ślubu, jak urodzin, warto moim zdaniem napisać jakieś wspomnienie związane z obdarowaną osobą lub parą młodą (może będzie to pierwsze wspomnienie? albo jakieś wyjątkowe wspólne wydarzenie?). Spróbuję zrobić takie małe "demo":

Kochani,
w dniu Waszego ślubu składam(y) Wam najserdeczniejsze życzenia. Trzymacie w ręku książkę, z której mam nadzieję wspólnie kiedyś skorzystamy,  podczas kolejnej wyprawy w góry. Bardzo często wspominamy nasz wypad w Bieszczady, gdy poznaliśmy się na Rajdzie i śpiewaliśmy harcerskie piosenki. Tyle lat temu! Te góry zawsze będą w naszym sercu w wyjątkowym miejscu, mamy nadzieję, że w Waszym też.

z uściskami

Xxx 

Sposób drugi

Jeżeli opisanie wspomnienia jest zbyt trudne lub jeżeli po prostu taki pomysł wam nie odpowiada, można też napisać dlaczego dajemy komuś akurat tę książkę - może szczególnie przypadła nam do gustu? A może jej fragment nas zainspirował? A może - no właśnie, może wiąże się z nią jakieś szczególne wspomnienie/refleksja na temat świata/polityki/religii?


Jestem pewna, że młoda para czy przyjaciel czytający taką dedykację uśmiechnie się na myśl o wspólnych chwilach. Dedykacja wcale nie musi być wyszukana by być piękna, ale przede wszystkim - osobista. Bo to autentyczność nadaje jej uroku, nie zaś piękne, lecz przepisane skądś słowa.


Mam nadzieję, że te dwa pomysły wesprą was w twórczej wędrówce jaką jest pisanie dedykacji dla ważnej dla was osoby :)
 

Sample text

Sample Text

Recent Comments Widget

Sample Text