Kiedy zobaczyłam na blogu Basi listę o dziesięciu najważniejszych
książkach jej życia, pomyślałam sobie, że nigdy nie potrafiłabym takiej listy stworzyć.
Bo przecież jak określić, która książka wywarła na mnie tak duże wrażenie, że
zmieniła moje życie? Niewykonalne! A jednak. Pewnego wieczoru, nie mając
zupełnie zamiaru stworzyć takiej listy… na jednym wdechu wypisałam 10 książek.
Jakby nigdy nic, jakby to było oczywiste, że i ja taką listę gdzieś w głowie
mam. Co jest w tych naukowych doniesieniach, które mówią, że część pracy
umysłowej dzieje się po prostu bez udziału naszej świadomości (chyba to było w Mózgu incognito).
Książki spróbuję opisywać chronologicznie, by wskazać w
jakim czasie pokazywały się w moim życiu. Jest tu tak naprawę więcej niż 10 pozycji, ale bardzo się starałam ograniczyć do tych kluczowych. Tych, które najłatiwej wyłowiłam z pamięci.
1. Baśnie czeskich
dzieci – Božena Němcová i Oto
minojska baśń Krety – Jadwiga Żylińska (do 11 r.ż.)
Do tych dwóch książek, powinnam pewnie dodać jeszcze Akademię pana Kleksa, która była moją
ulubioną książką przez lata, jednak wybrałam te dwie pozycje, bo pamiętam, jak
duże wrażenie zrobiła na mnie lektura tych książek. Baśnie czeskich dzieci to zbiór zawierający historie nieraz bardzo
drastyczne, smutne i trudne. Gdy miałam lat kilka (może już nawet naście)
potężne wrażenie robiły na mnie ilustracje z tej książki wraz z historiami w
niej zawartymi. Dosyć rozczarowujące były jednak, gdy przeczytałam je ponownie,
jako dorosła osoba. To chyba takie utracone uczucie zachwytu i zaintrygowania,
które można mieć tylko w określonym wieku, a później się je traci. Dlatego
wydaje mi się, że to prawnie niemożliwe przewidywać sympatie dziecka, skoro
dorosły widzi tę samą historię zupełnie inaczej.
Jeżeli chodzi o Oto
minojska baśń Krety tu znów wybijają się niesamowite ilustracje. To jest
książka, dzięki której zafascynowały mnie mity greckie i rzymskie, czytałam
absolutnie wszystko co było dostępne w bibliotekach, kończąc na Gravesie. Do
dziś mam całkiem imponującą wiedzę na temat greckich i rzymskich bóstw i mitów.
2. 5 lat kacetu –
Stanisław Grzesiuk (12-13 r.ż.)
Pomiędzy końcem podstawówki, a początkiem gimnazjum
przeżywałam fascynację drugą wojną światową. W tym czasie skutecznie
wyczerpałam moje zainteresowanie tym tematem.
5 lat kacetu i
wcześniejsza (w sensie chronologii wydarzeń) Boso, ale w ostrogach Grzesiuka, opisują dwa ważne okresy z życia
autora. Boso… to zapis
przedwojennych wspomnień z życia na Czerniakowie, zahaczający o początek wojny.
Mając te kilkanaście lat przywiązałam się do tego kawałka Warszawy. Proza
zrobiła na mnie wrażenie, bo była surowa, czasami prymitywna, ale urzekająca,
polubiłam Grzesiuka, marzyłam na tym etapie żeby go poznać, jeżeli żyje.
5 lat kacetu to
już bardzo ciężki kaliber, bo autor opisuje tam swój pobyt w obozie
koncentracyjnym. To niesamowite studium ludzkiego charakteru, a także wgląd w codzienność
jeńców. To wszystko pisane językiem człowieka prostego, ale niesamowicie
autentycznego w swojej prozie.
Dodam tylko, że gdy dotarłam do książki Na marginesie życia, gdzie autor pisze o swojej chorobie
alkoholowej i walce z nią, o gruźlicy, która wtedy była chorobą śmiertelną…
Uświadomiłam sobie, że przecież Grzesiuk żyć nie może. I faktycznie, zmarł bardzo
młodo (miał 45 lat).
Jego książki znalazłam… na moim strychu w domu rodzinnym,
zupełnie przez przypadek. Myślę że to dodało magii tym lekturom – coś jak
odkrycie skarbu, który miało się przez cały czas pod nosem.
3. Stare fotografie –
Teresa Grabowska
Kolejna książka z czasów fascynacji drugą wojną światową. Autorka
książki, z zawodu historyk, dostaje brudnopis, przechowywany przez jakąś
rodzinę z odległej od Warszawy miejscowości. Okazuje się, że są to notatki
pewnej nastolatki (co ciekawe, z Sielc) z okupacji. Sposób prowadzenia narracji,
tajemnica, która wokół notatnika narasta… książka absolutnie niesamowita.
Ostatnio znalazłam nawet stronę, której autorka odkryła budynek w którym
mieszkała bohaterka powieści. Ciekawe rzeczy dzieją się w komentarzach. Dla
zainteresowanych, strona znajduje się pod tym adresem (szkoda że zdjęcia już się nie wczytują).
4. Wyspa Robinsona – Arkady Fiedler (12 r.ż.)
To była pierwsza książka, w której świat wciągnęłam się tak bardzo, że nie mogłam się od niej oderwać i jednocześnie nie chciałam zbyt szybko kończyć. W moich oczach to najlepsza książka o byciu rozbitkiem na wyspie i Przygody Robinsona Cruzoe nigdy do pięt nie dorosną Fiedlerowi. Swoją drogą, gdy czytałam Robinsona później, wydawał mi się taki… infantylny. Takie prawo pierwszej lektury o tej tematyce.
No i jeszcze ten efekt wciągnięcia w świat książki – myślę, że po takim doświadczeniu człowiek zaczyna rozumieć, dlaczego można kochać czytanie.
5. JA – Tadeusz Niwiński
(14 r.ż.)
To dla mnie książka historyczna. Od niej bowiem zaczęło się
moje zainteresowanie psychologią. Ja to
taki motywacyjny poradnik, z którego pamiętam cytat Jutro zaczyna się pierwszy dzień reszty twojego życia. Była też
mowa o świadomości, podświadomości i nadświadomości zilustrowanych jako
mieszkańcy domu – podświadomość w piwnicy (bez okien), świadomość na piętrze, a
nadświadomość na dachu. Bardzo dużo z niej wyniosłam o tym, że warto pozytywnie
myśleć o sobie, podejmować nad sobą refleksję i wysiłek, by się rozwijać. No i
podstawa – żeby brać swoje życie we własne ręce.
Z JA nauczyłam się
technik relaksacyjnych, którymi robiłam furrorę na wszelkich koloniach i
wyjazdach. Jednemu koledze nawet udało się wyłączyć ból w kolanie w wyniku
takiej „sesji”. To było niesamowite! Ile mi dawało poczucia kompetencji i
sprawczości takie oddziaływanie we współpracy z innymi :) Żeby nie było – relaks odbywał się bezdotykowo, w
książce nazywany jest „wprowadzanie w stan alfa”. Polega na szeregu
wizualizacji i świadomym rozluźnianiu poszczególnych partii ciała. Zdaję się,
że przypomina to trening autogenny Jacobsona.
6. Przebudzenie –
Anthony de Mello (13-14 r.ż.)
Ta książka mocno zatrzęsła moim światopoglądem. Nie pamiętam
już dokładnie szczegółów Przebudzenia, nigdy
potem do niego nie wróciłam. Chyba żadna książka, w całym moim życiu nie
spowodowała u mnie tak mocnej „myślówy”, dysonansu poznawczego. Takich
wątpliwości jakie miałam po tej książce, na temat kondycji człowieka, nie
miałam nigdy potem. Do dziś uważam, że ta książka wręcz może być niebezpieczna,
po ogromie mojej reakcji. Co z niej pamiętam? Twierdzenie o tym, że nie ma
bezinteresownej pomocy, że za każdym naszym dobrym uczynkiem, kryje się
interes. No i jeszcze do tego autor był byłym zakonnikiem. Gdy miałam lat
naście, jakoś w głowie mi się nie mieściło, że ludzie mogą poświęcać się jednym
przekonaniom, a potem je odrzucać. Być może w wyniku lektury tej książki,
bardzo ważę w swoim życiu słowa „przysięgam”, „na pewno” i „nigdy”.
7. Rodzinna karuzela.
Terapia rodzin bez tajemnic (19 r.ż.) - Augustus Y. Napier, Carl Whitaker
Wiedziałam, że chcę zostać psychologiem odkąd skończyłam 13 lat
(a może nawet trochę wcześniej). Jednak w klasie maturalnej pojawiły się
pytania – „Czy się dostanę? Czy to na pewno to?”
Nie jestem pewna już, jak sobie wyobrażałam swoją pracę. Czy
chciałam mieć gabinet? Czy widziałam ten zawód jakoś inaczej?
Po lekturze tej książki, której sześć rozdziałów
znalazłam online (legalnie;) i dosłownie pochłonęłam, WIEDZIAŁAM, że chcę
zostać terapeutą rodzinnym. Do dziś z resztą mam taki życiowy plan.
Postać Carla Whitakera, który jak dziś już wiem, jest
terapeutą z nurtu tylko sobie znanego, pracującego w sposób specyficzny i
skuteczny jednocześnie, zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie, że chciałam być
jak on (no, może bez tej fajki w ustach i bez siły, którą podczas pewnej sesji
się posłużył).
Będąc już po studiach, powinnam wrócić do tej książki i
sprawdzić, co takiego w niej wtedy zobaczyłam. Tylko czy na tym etapie książka
będzie dla mnie tak magiczna jak wtedy? Odpowiedź jest retoryczna…
8. Naukowiec w kołysce
(20 r.ż.) - Alison Gopnik, Andrew N. Meltzoff, Patricia K. Kuhl
Książka, po której zrozumiałam, że ludzie dziecko jest
istotą społeczną od pierwszego dnia na świecie. Że jest rozumne, szybko uczące
się i przede wszystkim – że od razu jest w pełni człowiekiem, nie zaś istotą,
która tylko płacze, je i wydala.
9. Przeminęło z wiatrem (23
r.ż.) – Margaret Mitchell
Umieszczam tu tę książkę, bo to jedyna pozycja, przy której
doświadczyłam… catharsis. Po przeczytaniu ostatniej strony powieści, zachwycona
i zadziwiona zarazem, płakałam dobre kilkanaście minut. Taki płacz żalu i
współczucia dla głównej bohaterki, choć przecież zakończenie jest otwarte i nic
nie zostało do końca wyjaśnione.
Emocji w podobnym natężeniu doświadczyłam też podczas
lektury Firmy Grishama, ale było to
bardziej takie intensywne napięcie i zestresowanie, zupełnie nieoczyszczające.
Choć do dziś jestem pod wrażeniem wpływu autora na moje emocje, nie mam zamiaru
nigdy więcej sięgnąć po jakąkolwiek jego książkę. To po prostu nie na moje
nerwy ;)
10. Drugi kod – Peter Spork
(25 r.ż.)
Główny wątek, który ta książka gdzieś mi unaoczniła, to
wpływ doświadczeń matki w ciąży na późniejsze funkcjonowanie dziecka.
Szczególnie duże wrażenie zrobiły na mnie badania nad myszami agouti, które
przez posiadanie tego genu mają tendencje do chorób, otyłości i są żółte.
Wystarczyła jednak zmiana diety ciężarnej matki noszącej dziecko z genem agouti…
a myszka rodziła się… brązowa i bez tendencji do tycia i chorób! Gen agouti
niejako został „wyłączony”. Nie jestem biologiem, więc mało komfortowo czuję
się tłumacząc tego typu zjawiska, odsyłam więc do wykładu, który w zasadzie
wprowadza w treści zawarte w książce (nie mniej jednak – książka napisana jest
przystępnym językiem i czytałam ją jak pasjonującą powieść).
Dlaczego ta książka znajduje się na tej liście? Zawodowo
szczególnie interesuję się dziećmi, których wczesne doświadczenia miały bardzo
kiepski charakter, często doświadczały przemocy i zaniedbania. Szczególnie też
interesuje mnie mechanizm powstawania Alkoholowego Zespołu Płodowego (FAS) –
książka pochyla się też nad tym wątkiem. Lektura tej książki była dla mnie
poszerzeniem wiedzy z zakresu neurobiologii i tego niesamowitego wpływu
środowiska w którym żyjemy (przede wszystkim w życiu płodowym) na nasze
genotypy, wydawałoby się że przecież „z góry” ustalone i determinujące nasze
życiowe możliwości.
Też wspominam bardzo dobrze z dzieciństwa pana Kleksa, w sumie to była to pierwsza książka, dla której zarwałam noc. Ale teraz gdy postanowiłam sobie ją przypomnieć przeżyłam jednak pewne rozczarowanie. To chyba to utracone uczucie zachwytu, o którym piszesz...
OdpowiedzUsuńNo i muszę ten "Drugi kod" w końcu przeczytać ;)
Nie mogę się doczekać Twoich wrażeń z lektury :)
Usuń