Social Icons

poniedziałek, 23 lutego 2015

Fragmenty. Wiersze, zapiski intymne, listy - Marilyn Monroe

Skrzywdzona, smutna, nieokreślona, niepewna. Na pewno nie Marilyn Monroe. A jednak. Wielu zadaje sobie pytanie, w jaki sposób ta blondowłosa piękność miała w sobie tyle wdzięku i niewinności, będąc przecież symbolem seksu. Za pośrednictwem tej książki zobaczymy inną Marilyn. Tę, o której dopiero od niedawna mówi się głośno. Kobietę, która jako dziecko doświadczyła odrzucenia, upokorzenia i braku miłości. Kobietę, która tym bardziej bała się upadku, im wyżej pięła się po szczeblach kariery. Nie dowierzała komplementom, zawsze oczekiwała, że nie podoła, pomyli się, a podziw się skończy.
„Obawa przed nowym tekstem, może nie będę zdolna się go nauczyć, może będę się mylić, ludzie pomyślą, że jestem niedobra, albo mnie wyśmieją, albo zlekceważą, albo uznają, że nie umiem grać. (…) ale próbuję podbudować się faktem że pewne rzeczy robiłam prawidłowo a nawet dobrze i że miałam doskonałe momenty ale ciężko nieść to co złe czuje że brak mi pewności siebie załamana szalona”*
Nadwrażliwość próbowała zrozumieć przez psychoanalizę. Do końca życia usiłowała się wyzwolić z poczucia winy – za własne myśli, seksualność, uczucia…
Za pośrednictwem albumu „Marilyn Monroe. Fragmenty. Wiersze, zapiski intymne, listy” pogrzebiemy trochę w prywatnych zbiorach legendy. Obejrzymy pomięte kartki, z przekreśleniami i próbami poetyckimi. Zobaczymy Marilyn z książką, z dziesiątkami książek które pochłaniała, poznamy też częściowo jej bibliotekę. Czy dziś na swoim Twitterze polecałaby kolejne lektury? Czy wreszcie wierzyłaby w swój potencjał?
Książkę polecam miłośnikom Marilyn i tym, którzy chcą odczarować nieco jej wizerunek. Nie jest to jednak biografia, zaledwie zbiór notatek i fotografii. Jest to jednak przeżycie intymne, bo te zapiski prawdopodobnie nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego.
„(…) Zawsze na wiosnę zieleń jest zbyt ostra – choć subtelność kształtów jest łagodna i niepewna – toczy na wietrze zawziętą walkę w nieustannym drżeniu. Te liście się uspokoją, rozłożą na słońcu i będą stawiać opór każdej kropli, nawet smagane deszczem i rozrywane. Myślę, że jestem bardzo samotna – nie potrafię się skoncentrować. Widzę się teraz w lustrze, mam zmarszczone brwi – jeśli się przybliżę, zobaczę to, czego nie chcę widzieć – napięcie, smutek, rozczarowanie, moje zmętniałe oczy, policzki zaczerwienione od naczynek, które wyglądają jak rzeki na mapie – włosy opadające jak węże. Usta –są najsmutniejsze zaraz po moich martwych oczach. Między wargami biegnie ciemna linia jak kontur wielu [tekst nieczytelny] fal podczas gwałtownej burzy – ona mówi: nie całuj mnie, nie nabieraj mnie, jestem tancerką, która nie umie tańczyć.”**
----
* - Monroe, M. (2011). Marilyn Monroe. Fragmenty. Wiersze, zapiski intymne, listy. Wydawnictwo Literackie, s. 63.
** - Monroe, M. (2011). Marilyn Monroe. Fragmenty. Wiersze, zapiski intymne, listy. Wydawnictwo Literackie s. 153

Recenzję napisano dla serwisu LubimyCzytać.pl

poniedziałek, 9 lutego 2015

Nie zapomnij mnie. O tym, jak moja matka straciła pamięć, a ja na nowo odkryłem swoich rodziców - David Sieveking


David Sieveking w swojej autobiograficznej historii przedstawia trudny fragment swojego życia – odchodzenie jego matki w ramiona choroby Alzheimera. Gorzka to była lektura, osobiście trudno mi było odnaleźć metaforyczną prostotę bycia do jakiej sprowadziło się funkcjonowanie matki autora.

„Nie zapomnij mnie” to studium inteligenckiej rodziny, która była interesująca pod różnymi względami. Rodzice żyli w otwartym małżeństwie, dzieci mówiły rodzicom po imieniu, Sieveking wspomina swoją matkę, dzieciństwo, opowiada o relacjach rodziców i ich powolnym odsuwaniu się od siebie przez lata małżeństwa po zamianę ról pod koniec życia Gretel. A przede wszystkim – jak choroba zmieniła ich wszystkich.

Uderzyła mnie, przyznaję, niedojrzałość autora, jego jednoczesna tego świadomość i ogromna czułość wobec matki, która dała mu idealne warunki do rozwoju, wspierając jego wysiłki na drodze do zostania reżyserem. Ponieważ wspomnienia pisane są z perspektywy syna i filmowca zarazem („Nie zapomnij mnie” jest też filmem), wiele dowiadujemy się o Davidzie, ale też jego refleksjach na temat kręcenia postępu choroby własnej mamy, osuwającej się szybko w otępienie. Podziwiam odwagę z jaką autor pisze o swojej rodzinie, własnych przeżyciach podczas kolejnych etapów choroby:

Kiedy jednak przyjechałem do domu, radość prysła. Nasze Boże Narodzenie definitywnie nie było już tym, czym było kiedyś. Świat dzieciństwa odszedł bezpowrotnie w przeszłość! Tego roku na specjalnym stole nie leżały żadne prezenty, za to niespodzianką był kurz i brud w salonie. Nikt nie postawił choinki ani nie zapalił świeczek (…).

Nie ma w tej relacji ekshibicjonizmu zarzucanego często tak osobistym historiom. Autor dzieli się swoją intymnością i bólem, a także zachwytem nad powolnym odkrywaniem esencji jestestwa Gretel w taki sposób, że czytelnik sam staje się częścią tego świata. Dlatego ta lektura wzbogaca, jak gdyby człowiek sam miał możliwość choć częściowo doświadczyć tego, co przeżywają rodziny chorych na demencję.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Błękitny chłopiec - Rakesh Satyal

Choć Kiran jest chłopcem, preferuje dziewczęce zabawki, zabawy, książki, uwielbia taniec i kolor różowy. Trafiając do szkoły uświadamia sobie, że nie jest taki jak powinien być. Tak zaczyna się jego droga do odpowiedzi na pytanie: „Kim właściwie jestem?”.
Gdybym do życia Kirana mogła przypisać jakiś soundtrack, wybrałabym „Creep” Radiohead. Choć chłopiec w przeciwieństwie do bohatera piosenki całkiem nieźle czuje się ze swoim wyglądem, podobnie jak on czuje się nieakceptowanym odmieńcem. Sam Kiran wybrałby jednak Whitney Houston i „How will I know?”:
„To jedna z nielicznych piosenek, które mam na kasecie, a jej melodia zaczęła odzwierciedlać moje wyjątkowe położenie: żyję w świecie wielu emocji, czasami tajemniczych i radosnych, ale też niepewnych i przerażających, a muzyka Whitney uchwyca je wszystkie w jednej lśniącej bryłce piosenki. Ten kawałek przywołuje żywe kolory i żywe uczucia zaprawione odrobinką mroku płynącego z niewiedzy, jak to się skończy. Przede wszystkim wyraża tęsknotę za ukochaną osobą, która zrozumie mętlik w mojej głowie.”*
Sugerując się opisem na okładce („Historia chłopca, który myślał że jest bogiem”) sądziłam że będę mieć do czynienia z nieco paranormalnym opisem objawienia serwowanego w wieczornych wiadomościach (na kształt pokazywanych od czasu do czasu medytujących chłopców podawanych za reinkarnację któregoś z indyjskich bogów). Po lekturze zupełnie nie zgadzam się z tym hasłem – Kiran pomyślał, że może być bogiem i był to zaledwie element jego poszukiwań własnego „ja”. Ta książka traktuje o trudnej sztuce dojrzewania, gdy dokonuje się odkrycia, że żadną miarą nie pasuje się do oczekiwań otoczenia. To książka o budzącej się seksualności dwunastolatka, z całą jej intensywnością i trudnością okiełznania, o próbie integracji dwóch kultur – amerykańskiej i indyjskiej.
Podobnie jak w „Utalentowanej” Nikity Lalwani, mamy okazję obserwować życie pierwszego pokolenia indyjskich imigrantów urodzonych w USA. Kiran, w poszukiwaniach swojej tożsamości, tak opisuje pewne taneczne wydarzenie:
„Gdy staliśmy za kulisami wynajętej na tę okazję licealnej sceny, zastanawiałem się, co by zrobili uczniowie tej szkoły, gdyby tu przyszli w niedzielne popołudnie i nas wszystkich ujrzeli. Tam, gdzie mogłyby stać cheerleaderki potrząsające pomponami, tam, gdzie członkowie chóru mogliby dawać koncert, tam, gdzie koszykarze mogliby przybijać piątki przed wejściem na scenę z okazji porywającej sportowej gali na ich część, my, indyjskie dzieci, stałyśmy w kurtach padźamach i sari, trzymając drewniane patyczki i wycierając pot z umalowanych brązowych twarzy. Każdy z chłopców miał na głowie wstęgę koloru fuksji, tworzącą z boku węzeł w stylu Cyganki wróżącej z ręki. Było to bardzo dalekie od środkowozachodniego kultu „macho” wyznawanego przez mieszkańców Cincinnati. Gdzieś głęboko w sercu pragnąłem, żeby ujrzeli styl życia, który niósł z sobą nieznaną im egzotykę.
Jestem ciekaw, jak by zareagowali [koledzy i koleżanki ze szkoły – przyp. mój], widząc mnie w zupełnie innym żywiole, pośród ludzi z innym dziedzictwem, z moim dziedzictwem, radosnego, a nie ośmieszonego. Zastanawiam się, kim bym dla nich był, ubrany w lśniącą białą kurtę i jaskrawoczerwoną szarfę. Może przeobrażony w olśniewającego miłośnika fogany mógłbym zyskać szacunek wśród bardzo amerykańskich, bardzo nieindyjskich kolegów z klasy.”**
Książka jest też przepełniona nawiązaniami do amerykańskiej popkultury - i tutaj mała dygresja – tłumaczka z nieznanych mi powodów decyduje się przekładać niektóre tytuły piosenek np. „Wiosłuj w swojej łódce” zamiast znanego przecież „Row row your boat”, niektóre nazwiska (których znaczenie było istotne dla tekstu, ale przecież można by spokojnie wyjaśnić przypisem), zaś tytuły filmów animowanych i seriali znanych i przetłumaczonych na polski – pozostawia bez zmian (patrz: Strawberry Shortcake, którą przecież znamy jako Truskawkowe Ciastko). Pomimo tej niekonsekwencji, ogromnym plusem są wyjaśnienia dotyczące niektórych słów, charakterystycznych dla kultury indyjskiej (głównie elementów ubioru), o której z tej książki dowiemy się całkiem sporo.
Podsumowując, jest to dla mnie dobra pozycja przemycająca sekrety dojrzewania, problemów rasowych i własnej tożsamości seksualnej. Czytelnicy, którzy sięgną po tę książkę z pewnością będą bogatsi o nową perspektywę – perspektywę dojrzewania i szukania swojego miejsca w świecie przez „Tego Innego”.
* - Satyal, R. (2011). „Błękitny chłopiec”. Wyd. Znak, s. 194.
** - Ibidem, s. 197-198.
Recenzję napisano dla serwisu LubimyCzytać.pl

 

Sample text

Sample Text

Recent Comments Widget

Sample Text