Social Icons

środa, 7 sierpnia 2013

Znaczenie miłości.Jak uczucia wpływają na rozwój mózgu - Sue Gerhardt

Poznanie teorii więzi było dla mnie naukowym objawieniem. Noworodki z ryczących za mamą, rozhisteryzowanych istot stały się osobami, z instynktami świetnie zaprojektowanymi przez naturę. To dla mnie dziś takie oczywiste, że maluch płaczący za próbującą oddalić się mamą, nie robi nic innego, jak walczy o swoje przetrwanie, korzystając z dostępnych, ograniczonych środków jakie posiada. Toteż nie powinno nikogo dziwić, jak duże znaczenie ma to, jak ta mama zachowuje się w pierwszym roku (i później) w stosunku do dziecka. A także to, że na podstawie tych pierwszych doświadczeń, człowiek wytwarza sobie matrycę, niejako „podręcznik” wewnętrzny, mówiący o tym, jacy w relacjach z nim są inni ludzie i co powinien myśleć na swój temat. Czy może liczyć na innych, czy musi radzić sobie sam? Czy jest osobą ważną, czy może godnym pożałowania śmieciem? Czy powinien cały czas mieć się na baczności, bo nie wiadomo co złego się stanie?

To książka, po której wiele się spodziewałam. I faktycznie, stanowiła dla mnie potwierdzenie tego, czego nauczyłam się na studiach o teorii więzi. Niestety, wraz z wysokimi oczekiwaniami, doświadczyłam też małych rozczarowań. O nich jednak za chwilę.

Jakiś czas temu opublikowałam recenzję książki Tomasza Stawiszyńskiego, Potyczki z Freudem. Mity, pułapki i pokusy psychoterapii, z tego co wiem, Tomasz Stawiszyński, kolejny tropiciel głupot w naukowej psychologii, zgadza się z jego poglądami jakoby dzieciństwo nie miało wielkiego znaczenia w naszym rozwoju. Ta książka stanowi odpowiedź na tę wątpliwość i dostarcza dowodów o dużej sile  - bo mających swoje uzasadnienie w neurobiologii.

Wiele odkryć naukowych w dziedzinie emocji przypomina ponowne wynalezienie koła. Potwierdzają one znaczenie dotyku, wrażliwości na potrzeby, poświęcania ludziom czasu.

Tak też się czułam podczas studiów, gdy moja wiedza z zakresu popularnej psychologii wychowawczej zetknęła się z nauką. Nierzadki w poradnikach dla dzieci jest ton, że noworodkowi trzeba „pokazać”, trzeba go nauczyć samodzielności, więc niech wypłakuje się godzinami, ćwicząc płuca. Oczywiście troszkę wyolbrzymiam poradnikowe rady, ale idea noworodka-wroga, którego trzeba zdominować pojawia się tu i ówdzie (patrz: Tracy Hogg).

Jeżeli zastanawia was, dlaczego warto zostać z dzieckiem przez pierwszy rok życia w domu lub wybrać opiekunkę zamiast żłobka – lekturę polecam. Dowiemy się z książki, jak wpływać na systemy kształtowania się reakcji na stres u dziecka czy jak sprawić by było ufnie przywiązane (istnieją jeszcze dwa style przywiązania, te niestety nazywane są lękowymi, w zasadzie to trzy, ale ten trzeci już jest zaliczany do patologii). Wreszcie, książka opisuje, co dzieje się, gdy opiekun zamiast być wrażliwym i uważnym na potrzeby dziecka, zaniedbuje go, stosuje przemoc lub koncentruje się bardziej na sobie niż dziecku (np. doświadcza depresji). Właściwie to książka skupia się na tym aspekcie, co było jednym z małych rozczarowań podczas tej lektury. Książka bowiem dobija. Wystarczy spojrzeć na tytuły podrozdziałów: „destrukcyjny kortyzol”, „aktywna krzywda”, „udręka”, „pierwotna wina”. Dowiemy się o wszystkich najgorszych efektach traktowania niemowląt, później dorosłych ludzi. Pewnie, pojawiają się historie pozytywne, ale niestety są w mniejszości.

Nie chcę zbytnio wchodzić w terapeutyczne stereotypy, ale… autorka jest psychoanalitykiem. I mam wrażenie, że podejście tej metody (postrzeganie człowieka przez pryzmat jego nierozwiązanych nieświadomych konfliktów i ogólnie - zaburzeń) definiuje trochę dominowanie tego pesymistycznego tonu, w jakim autorka się wyraża. Dlatego mam ogromną nadzieję, że Więź daje siłę Evelin Kirkilionis będzie tą pozycją, w której przeczytam o tych wszystkich dobrych rzeczach płynących z korzystania z wiedzy naukowej do wychowania dziecka o bezpiecznym/ufnym stylu przywiązania.

Nie znaczy to jednak, że książki nie polecam. Uważam ją za podstawę wiedzy każdego psychologa klinicznego dziecka, wychowawcy pracującego w domu dziecka, rodzica adopcyjnego czy każdego człowieka, który chce trochę zrozumieć, jak krzywda w pierwszych latach życia może mieć szkodliwy skutek dla późniejszego funkcjonowania. Niestety, ubolewam nad tym, że z równą intensywnością książka nie pisze o rezyliencji – zdolności do przetrwania i poradzenia sobie, mimo bardzo trudnych doświadczeń, dzięki posiadaniu ciepłych, bliskich relacji i własnej osobowości i talentach. Ale tak jak mówię – myślę że Więź daje siłę będzie dobrym uzupełnieniem tej pozycji. Na pewno napiszę jak tylko przeczytam.

2 komentarze:

  1. No i niestety, moim zdaniem Witkowski powtarzając ciągle, że wpływ doświadczeń na dorosłe życie to mit, dokłada kamyczek do zbiorowej (nie)świadomości dotyczącej traktowania małych dzieci...zawsze brakowało mi czasu na pogrzebanie w rzetelnych (dawniejszych i wspołczesnych) badaniach na ten temat, dzięki za podpowiedź :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa jestem recenzji Więzi, dla mnie była jak czytanie o tym, że trawa rośnie... Cały czas czekałam na coś nowego, odkrywczego, albo jakieś dobre tłumacznie argumentów... Była jak jabłko- dobre miłe chaps i już.
    Jako uzupełnienie tej pozycji polecam "Rodzicielstwo przez zabawę"- uważam, że jest idealnym praktycznym przedłużeniem Miłości. Wiesz, to teraz do roboty i masa przykładów jak sobie radzić z własnym, dziecięcym i innych rodziców oporem, strachem, schematami. Inspirująca, pozytywna, dająca kopa do działania. Miłośc i Zabawa to moje dwie faworyty aktualnie. Pozdrawiam AgaK!

    OdpowiedzUsuń

 

Sample text

Sample Text

Recent Comments Widget

Sample Text