Poznanie teorii więzi było dla mnie naukowym
objawieniem. Noworodki z ryczących za mamą, rozhisteryzowanych istot stały się osobami, z instynktami świetnie zaprojektowanymi przez naturę. To dla
mnie dziś takie oczywiste, że maluch płaczący za próbującą oddalić się mamą,
nie robi nic innego, jak walczy o swoje przetrwanie, korzystając z dostępnych,
ograniczonych środków jakie posiada. Toteż nie powinno nikogo dziwić, jak duże
znaczenie ma to, jak ta mama zachowuje się w pierwszym roku (i później) w
stosunku do dziecka. A także to, że na podstawie tych pierwszych doświadczeń,
człowiek wytwarza sobie matrycę, niejako „podręcznik” wewnętrzny, mówiący o
tym, jacy w relacjach z nim są inni ludzie i co powinien myśleć na swój temat.
Czy może liczyć na innych, czy musi radzić sobie sam? Czy jest osobą ważną, czy
może godnym pożałowania śmieciem? Czy powinien cały czas mieć się na baczności,
bo nie wiadomo co złego się stanie?
To książka, po której wiele się spodziewałam. I faktycznie,
stanowiła dla mnie potwierdzenie tego, czego nauczyłam się na studiach o teorii
więzi. Niestety, wraz z wysokimi oczekiwaniami, doświadczyłam też małych
rozczarowań. O nich jednak za chwilę.
Jakiś czas temu opublikowałam recenzję książki Tomasza
Stawiszyńskiego, Potyczki z Freudem. Mity, pułapki i pokusy psychoterapii, z
tego co wiem, Tomasz Stawiszyński, kolejny tropiciel głupot w naukowej
psychologii, zgadza się z jego poglądami jakoby dzieciństwo nie miało wielkiego
znaczenia w naszym rozwoju. Ta książka stanowi odpowiedź na tę wątpliwość i
dostarcza dowodów o dużej sile - bo
mających swoje uzasadnienie w neurobiologii.
Wiele odkryć naukowych
w dziedzinie emocji przypomina ponowne wynalezienie koła. Potwierdzają one
znaczenie dotyku, wrażliwości na potrzeby, poświęcania ludziom czasu.
Tak też się czułam podczas studiów, gdy moja wiedza z
zakresu popularnej psychologii wychowawczej zetknęła się z nauką. Nierzadki w
poradnikach dla dzieci jest ton, że noworodkowi trzeba „pokazać”, trzeba go
nauczyć samodzielności, więc niech wypłakuje się godzinami, ćwicząc płuca.
Oczywiście troszkę wyolbrzymiam poradnikowe rady, ale idea noworodka-wroga, którego trzeba zdominować pojawia się tu i ówdzie (patrz: Tracy Hogg).
Jeżeli zastanawia was, dlaczego warto zostać z dzieckiem
przez pierwszy rok życia w domu lub wybrać opiekunkę zamiast żłobka – lekturę polecam.
Dowiemy się z książki, jak wpływać na systemy kształtowania się reakcji na
stres u dziecka czy jak sprawić by było ufnie przywiązane (istnieją jeszcze dwa
style przywiązania, te niestety nazywane są lękowymi, w zasadzie to trzy, ale
ten trzeci już jest zaliczany do patologii). Wreszcie, książka opisuje, co
dzieje się, gdy opiekun zamiast być wrażliwym i uważnym na potrzeby dziecka,
zaniedbuje go, stosuje przemoc lub koncentruje się bardziej na sobie niż
dziecku (np. doświadcza depresji). Właściwie to książka skupia się na tym
aspekcie, co było jednym z małych rozczarowań podczas tej lektury. Książka
bowiem dobija. Wystarczy spojrzeć na tytuły podrozdziałów: „destrukcyjny
kortyzol”, „aktywna krzywda”, „udręka”, „pierwotna wina”. Dowiemy się o
wszystkich najgorszych efektach traktowania niemowląt, później dorosłych ludzi.
Pewnie, pojawiają się historie pozytywne, ale niestety są w mniejszości.
Nie chcę zbytnio wchodzić w terapeutyczne stereotypy, ale…
autorka jest psychoanalitykiem. I mam wrażenie, że podejście tej metody
(postrzeganie człowieka przez pryzmat jego nierozwiązanych nieświadomych
konfliktów i ogólnie - zaburzeń) definiuje trochę dominowanie tego
pesymistycznego tonu, w jakim autorka się wyraża. Dlatego mam ogromną nadzieję,
że Więź daje siłę Evelin Kirkilionis
będzie tą pozycją, w której przeczytam o tych wszystkich dobrych rzeczach
płynących z korzystania z wiedzy naukowej do wychowania dziecka o bezpiecznym/ufnym stylu przywiązania.
Nie znaczy to jednak, że książki nie polecam. Uważam ją za
podstawę wiedzy każdego psychologa klinicznego dziecka, wychowawcy pracującego
w domu dziecka, rodzica adopcyjnego czy każdego człowieka, który chce trochę
zrozumieć, jak krzywda w pierwszych latach życia może mieć szkodliwy skutek dla
późniejszego funkcjonowania. Niestety, ubolewam nad tym, że z równą
intensywnością książka nie pisze o rezyliencji – zdolności do przetrwania i
poradzenia sobie, mimo bardzo trudnych doświadczeń, dzięki posiadaniu ciepłych,
bliskich relacji i własnej osobowości i talentach. Ale tak jak mówię – myślę że
Więź daje siłę będzie dobrym
uzupełnieniem tej pozycji. Na pewno napiszę jak tylko przeczytam.
No i niestety, moim zdaniem Witkowski powtarzając ciągle, że wpływ doświadczeń na dorosłe życie to mit, dokłada kamyczek do zbiorowej (nie)świadomości dotyczącej traktowania małych dzieci...zawsze brakowało mi czasu na pogrzebanie w rzetelnych (dawniejszych i wspołczesnych) badaniach na ten temat, dzięki za podpowiedź :)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem recenzji Więzi, dla mnie była jak czytanie o tym, że trawa rośnie... Cały czas czekałam na coś nowego, odkrywczego, albo jakieś dobre tłumacznie argumentów... Była jak jabłko- dobre miłe chaps i już.
OdpowiedzUsuńJako uzupełnienie tej pozycji polecam "Rodzicielstwo przez zabawę"- uważam, że jest idealnym praktycznym przedłużeniem Miłości. Wiesz, to teraz do roboty i masa przykładów jak sobie radzić z własnym, dziecięcym i innych rodziców oporem, strachem, schematami. Inspirująca, pozytywna, dająca kopa do działania. Miłośc i Zabawa to moje dwie faworyty aktualnie. Pozdrawiam AgaK!