Social Icons

poniedziałek, 1 września 2014

Spustoszenie. Nieopowiedziana historia katastrofy i dyktatury wojskowej w Birmie - Emma Larkin

W 2008 roku w Birmie, w wyniku uderzenia cyklonu Nargis zginęło 138 000 osób, ponad 30 000 zostało uznanych za zaginione. Ponad dwa miliony ludzi straciło dach nad głową, utraciło bliskich, sąsiadów, czy całe wioski, w których się wychowali. Ponieważ w tym czasie, od ponad 40 lat kraj był rządzony przez wojskową juntę, kontrolującą media i życie mieszkańców – pomoc, którą otrzymali poszkodowani była zupełnie nieadekwatna do ich potrzeb. Choć międzynarodowe organizacje pomocowe były gotowe udzielić natychmiastowego wsparcia, nie zostały wpuszczone do kraju lub ich działania było mocno ograniczone. W wyniku tych decyzji do wielu poszkodowanych pomoc po prostu nie dotarła. Stanowisko junty w tej sprawie zmieniło się dopiero po kilku tygodniach, a wtedy dla wielu było już za późno. Książka przepełniona jest scenami z okresu po cyklonie, które pokazują, jak władze „pomagały” ofiarom kataklizmu:

Wkrótce po cyklonie ocaleńców (…) zabrały łodzie wysłane na ratunek przez prywatnych właścicieli bądź władze Bogalay. Chociaż Bogalay też bardzo poważnie ucierpiało w kataklizmie, fala powodziowa była tam niższa i solidniejsze murowane budynki przetrwały. W mieście ocalali z tej wsi schronili się na terenie klasztoru, gdzie dla ludzi pozbawionych dachu nad głową, których było tysiące, mnisi postawili duże namioty. Mieszkańcy Rangunu zaopatrywali ich w żywność i koce. Pili wodę z plastikowych butelek dostarczonych przez Czerwony Krzyż i inne organizacje humanitarne, o istnieniu których nigdy wcześniej nie słyszeli. (…) Lekarz i dwie pielęgniarki zszywali im rany i składali połamane kończyny.

Ale po dwóch tygodniach do klasztoru przyszli przedstawiciele władz miejskich i oznajmili wieśniakom, że mają wracać do siebie. Przed wyjazdem każdy dostał (…) płachtę brezentu, pięciokilowy worek ryżu, paczkę sucharów, cztery opakowania makaronu i butelkę wody pitnej. Tak zaopatrzonych zapakowano ich na łódź i odwieziono z powrotem do wioski. Albo mówiąc ściślej, tam, gdzie kiedyś była ich wieś.

Emma Larkin skupia się na relacjach ludzi, krążących plotkach i teoretyzuje, jak rządzący mogliby usprawiedliwiać swoje postępowanie. Oprócz opisu okoliczności cyklonu, wspomina też o proteście mnichów buddyjskich wobec władz i jego konsekwencjach. Jak wiadomo, również te protesty władze praktycznie zmiażdżyły:

(…) trudno było się pogodzić z tym, że wartości i racja moralna to za mało, gdy przeciwnik ma karabiny i nie zawaha się przed użyciem siły.

Poruszyły mnie opisy decyzji rządzących które pokierowane były obliczeniami astrologów - przeniesienie stolicy czy wysiew rośliny, która miała pokonać czar przywódczyni opozycji - Aung San Suu Kyi, bo miała podobną nazwę lub bezmyślne niszczenie zabytków Rangunu przez socjalistyczną odbudowę - jak w fundamencie był kwadrat budowano jedną wersję, jak koło – drugą.

Choć to niewiarygodne, Birma z tej książki powoli przestaje istnieć. Powoli, powolutku do władzy doszła opozycja i nadeszły zmiany. Kraj czeka jeszcze długa droga, więc wybierając się do kraju warto poznać jego historię i rzeczywistość w jakiej żyli Birmańczycy do całkiem niedawna.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 

Sample text

Sample Text

Recent Comments Widget

Sample Text