W 2008 roku w Birmie, w
wyniku uderzenia cyklonu Nargis zginęło 138 000 osób, ponad 30 000
zostało uznanych za zaginione. Ponad dwa miliony ludzi straciło dach nad głową,
utraciło bliskich, sąsiadów, czy całe wioski, w których się wychowali. Ponieważ
w tym czasie, od ponad 40 lat kraj był rządzony przez wojskową juntę,
kontrolującą media i życie mieszkańców – pomoc, którą otrzymali poszkodowani
była zupełnie nieadekwatna do ich potrzeb. Choć międzynarodowe organizacje
pomocowe były gotowe udzielić natychmiastowego wsparcia, nie zostały wpuszczone
do kraju lub ich działania było mocno ograniczone. W wyniku tych decyzji do
wielu poszkodowanych pomoc po prostu nie dotarła. Stanowisko junty w tej
sprawie zmieniło się dopiero po kilku tygodniach, a wtedy dla wielu było już za
późno. Książka przepełniona jest scenami z okresu po cyklonie, które pokazują,
jak władze „pomagały” ofiarom kataklizmu:
Wkrótce po cyklonie
ocaleńców (…) zabrały łodzie wysłane na ratunek przez prywatnych właścicieli
bądź władze Bogalay. Chociaż Bogalay też bardzo poważnie ucierpiało w
kataklizmie, fala powodziowa była tam niższa i solidniejsze murowane budynki
przetrwały. W mieście ocalali z tej wsi schronili się na terenie klasztoru,
gdzie dla ludzi pozbawionych dachu nad głową, których było tysiące, mnisi
postawili duże namioty. Mieszkańcy Rangunu zaopatrywali ich w żywność i koce.
Pili wodę z plastikowych butelek dostarczonych przez Czerwony Krzyż i inne
organizacje humanitarne, o istnieniu których nigdy wcześniej nie słyszeli. (…)
Lekarz i dwie pielęgniarki zszywali im rany i składali połamane kończyny.
Ale po dwóch tygodniach do klasztoru przyszli przedstawiciele władz miejskich i
oznajmili wieśniakom, że mają wracać do siebie. Przed wyjazdem każdy dostał (…)
płachtę brezentu, pięciokilowy worek ryżu, paczkę sucharów, cztery opakowania
makaronu i butelkę wody pitnej. Tak zaopatrzonych zapakowano ich na łódź i
odwieziono z powrotem do wioski. Albo mówiąc ściślej, tam, gdzie kiedyś była
ich wieś.
Emma
Larkin skupia się na relacjach ludzi, krążących plotkach i teoretyzuje, jak
rządzący mogliby usprawiedliwiać swoje postępowanie. Oprócz opisu okoliczności
cyklonu, wspomina też o proteście mnichów buddyjskich wobec władz i jego
konsekwencjach. Jak wiadomo, również te protesty władze praktycznie zmiażdżyły:
(…) trudno było się pogodzić
z tym, że wartości i racja moralna to za mało, gdy przeciwnik ma karabiny i nie
zawaha się przed użyciem siły.
Poruszyły
mnie opisy decyzji rządzących które pokierowane były obliczeniami astrologów -
przeniesienie stolicy czy wysiew rośliny, która miała pokonać czar przywódczyni
opozycji - Aung San Suu Kyi, bo miała podobną nazwę lub bezmyślne niszczenie
zabytków Rangunu przez socjalistyczną odbudowę - jak w fundamencie był kwadrat
budowano jedną wersję, jak koło – drugą.
Choć
to niewiarygodne, Birma z tej książki powoli przestaje istnieć. Powoli,
powolutku do władzy doszła opozycja i nadeszły zmiany. Kraj czeka jeszcze długa
droga, więc wybierając się do kraju warto poznać jego historię i rzeczywistość
w jakiej żyli Birmańczycy do całkiem niedawna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz