Blog przekroczył dziś 2000 odsłon. Niezmiernie to miłe uczucie :) Zapraszam do lektury recenzji książki, na którą ostrzyłam sobie ząbki już od bardzo dawna :)
Nie będę ukrywać, że na chwilę obecną spoglądam na rozwój i
na człowieka przez pryzmat trzech ważnych podejść: teorii przywiązania,
porozumienia bez przemocy i podejścia skoncentrowanego na rozwiązaniach.
Dlatego gdy trafiam na teksty o inspiracjach psychoanalitycznych czy
psychodynamicznych spinam się trochę na ich negatywistyczny ton i na patrzenie
na człowieka przez pryzmat tego, co w życiu złego mu się przydarzyło (patrz: Znaczenie miłości które przecież opiera
się na teorii przywiązania, ale pisane jest przez psychoanalityka, więc i
wydźwięk ma pesymistyczny). A jednak, Alice Miller bardzo mnie zainspirowała.
Przeczytałam książkę dwa razy. Za pierwszym razem miałam tak dużą awersję wobec
określeń typu „wyparte uczucia” czy „nieświadoma manipulacja”, że miałam
trudności ze zrozumieniem treści zawartych w książce. Dodatkowo mierziła mnie
pewność, z jaką Miller stawiała pewne tezy (no a przecież nikt tego nie
dowiódł!).
Gdy pogodziłam się z tym, że autorka mówi o swoich
doświadczeniach i refleksjach (poza dwoma przykładami), a także, że posługuje się językiem, który
udało mi się zrozumieć, gdy tylko otworzyłam się na to, co autorka chce
przekazać czytelnikowi, nie zważając tak
bardzo na naukowe aspekty.
Nie ma dobrych i
złych emocji
(...) dziecko może ich [uczuć – przyp. mój] doświadczać jedynie
wówczas, kiedy w jego otoczeniu jest osoba, która akceptuje je wraz z jego
uczuciami, rozumie je i chce mu towarzyszyć. Jeżeli takiej
osoby nie ma, jeżeli dziecko boi się, że może utracić miłość matki bądź kogoś,
kto ją zastępuje, to nie może doświadczać tych najbardziej naturalnych reakcji
emocjonalnych „dla samego siebie”, w samotności, lecz musi je wyprzeć.
Pozostają one jednak zachowane jako informacje nagromadzone
w ciele.
Książka po raz pierwszy ukazała się pod koniec lat 70’ i nic
w tej kwestii się nie zmieniło. To znaczy, w ramach różnych oddziaływań
psychoedukacyjnych, głośno mówi się o tym, że nie ma dobrych i złych uczuć, bo
wszystkie coś komunikują, więc są potrzebne. M.in. porozumienie bez przemocy
mówi o tym, że uczucia możemy co najwyżej dzielić na przyjemne i nieprzyjemne.
Te pierwsze komunikują nam, że nasze potrzeby są zaspokojone, a nieprzyjemne –
że nasze potrzeby nie są zaspokojone. Gdy rodzic akceptuje pojawiające się
emocje dziecka, daje mu przeżywać rozczarowania i ból niespełnienia –
jednocześnie uczy go, jak w tych trudnych emocjach być w konstruktywny sposób z
drugim człowiekiem.
Idealizowanie
rodziców
W Adult Attachment
Interview, ustukturyzowanym wywiadzie o relacjach z rodzicami w
dzieciństwie, wyróżnia się kilka typów odpowiedzi, które można przyporządkować
do określonego stylu przywiązania. Jednym ze stylów odpowiadania jest totalna
idealizacja rodziców bez umiejętności wskazania konkretnych przykładów i
sytuacji, w których ta ich superowość się objawiała. Ten styl przywiązania
odpowiada unikającemu stylowi przywiązania, który w maleńkości charakteryzuje
się tym, że dziecko (roczniak) pięknie samo się bawi, nie płacze pozostawione
przez mamę w nowym miejscu. Niestety, dzieciak taki przeżywa duży stres podczas
tej rozłąki, ale nie komunikuje, że tego kontaktu z mamą potrzebuje, bo jego
wyobrażenie o innych ludziach jest takie, że tego wsparcia nie otrzyma.
Wielu ludzi zadaje
innym doświadczony kiedyś ból, aby w ten sposób zachować wyidealizowany obraz
rodziców. Nawet w podeszłym wieku pozostają w gruncie rzeczy małymi, zależnymi
dziećmi. Nie wiedzą, że gdyby pozwolili zaistnieć dawnym, dziecięcym uczuciom,
mogliby stać się bardziej autentyczni i uczciwi w stosunku do siebie i innych.
Rodzicielstwo
bliskości
W teorii przywiązania, a nawet tych wcześniejszych teoriach
na temat rozwoju relacji mama-dziecko (separacja-indywiduacja Margaret Mahler)
mówi się o tym, że związek idealny mamy i dziecka opiera się na równowadze
pomiędzy byciem blisko, a poszukiwaniem przez dziecko niezależności i
poznawanie świata (eksploracja).
Czyli w idealnym scenariuszu mama puszcza dziecko zwiedzać
otoczenie, ale jest dla niego dostępna, gdy maluch czegoś się przestraszy lub
będzie potrzebował się do niej zbliżyć. No i wiadomo, gdy grozi mu
niebezpieczeństwo. Maluch taki, z czasem, będzie oddalał się na coraz większe
odległości, stawał się coraz bardziej niezależny. Toteż „trening”
samodzielności w postaci zostawiania ryczącego noworodka w łóżeczku zupełnie
nie dąży do usamodzielnienia dziecka, a jedynie wyrobienie w nim przekonania,
że pozostaje samo ze swoimi emocjami i nie może liczyć na dorosłego by otrzymać
wsparcie. Paradoks, prawda? Ludziom (niektórym) wydaje się, że taki noworodek
ma być szkolony od pierwszego dnia, żeby zbyt się nie kleił do rodzica i nie
był „rozpieszczony”.
Prawdziwą autonomię
poprzedza doświadczenie zależności.
Im bardziej pozwalamy zaistnieć
dawnym uczuciom, tym silniejsi i bardziej spójni się czujemy. Wówczas jesteśmy
w stanie otworzyć się na uczucia z najwcześniejszego dzieciństwa i doświadczyć
tamtej bezbronności, a to z kolei znowu wzmacnia nasze bezpieczeństwo.
Ja bym rozwinęła ten temat w duchu rodzicielstwa
bliskości, mówiąc o tym, że ta zależność, w której potrzeby dziecka są
zaspokajane, sprawiają, ze nabiera ono kompetencje by kiedyś samemu zaspokajać
te potrzeby, bo wie że warto, wie że się da to zrobić (uczy się przyczyny).
Zależność, w której potrzeby są zaspokajane, dają poczucie bezpieczeństwa, że
coś takiego jest możliwe.
Jak weźmiemy tego samotnie zostawionego malucha
„trenowanego” do samodzielności, widzimy wyraźnie, ze on doświadcza zależności
jako stanu bezradności, bo jego potrzeby nie są zaspokajane (a on nie może tego
zmienić, bo noworodek narzędzi do zmiany nie posiada).
Dziecko, które ma
szczęście dorastać przy odzwierciedlającej, dyspozycyjnej matce, to znaczy
wspierającej je w procesie rozwoju, może budować stopniowo zdrowe poczucie
własnej wartości.
W porozumieniu bez przemocy, rodzic uczy się rozpoznawać i
interpretować uczucia dziecka, dając mu niejako „lustro” tego co się z nim
dzieje. Nie inne porady znajdziemy w popularnych książkach wychowawczych Jak mówić, żeby dzieci słuchały, jak słuchać
żeby dzieci mówiły Thomasa Gordona.
Kilka słów o terapeutach
Interesujące rzeczy (i chyba najczęściej krytykowane) Alice
Miller pisze o psychoterapeutach. Twierdzi, że powołanie do tego zawodu (a
nawet pewne kompetencje) nabywa się w wyniku trudnych doświadczeń z
dzieciństwa, w którym taki terapeuta jako dziecko, był nastawiony na
zaspokajanie potrzeb rodzica.
Uważam, że poniższe zdanie dotyczy nie tylko
psychoterapeutów, ale też nauczycieli:
Decydując się na zawód
terapeuty, nie możemy sobie (…) pozwolić na (…) nieświadomość. Obowiązkiem
naszym jest rozpoznanie rozmiaru szkód,
jakich doznaliśmy w dzieciństwie na skutek manipulacji, aby nieświadomie
nie wyrządzić ich pacjentom. (…) musimy posiadać pełną świadomość własnej
historii i rozumieć, w jaki sposób zostaliśmy przez nią ukształtowani.
Zranienia rodziców
Jak okrutne mogą być niektóre osoby w próbie realizacji
swoich potrzeb, pokazuje przykład matki Barbary:
Barbara, 35 lat,
dopiero w trakcie terapii doświadczyła wypieranych do tej pory lęków, które
skupiały się wokół jednego tematu. Jako dziesięcioletnia dziewczynka wróciła
pewnego dnia ze szkoły, był to dzień urodzin matki, i znalazła ją leżącą na
podłodze z zamkniętymi oczami. Dziecko było przekonane, że matka nie żyje, i
zaczęło rozpaczliwie krzyczeć. Wtedy matka otworzyła oczy i powiedziała z
zachwytem: „To najpiękniejszy prezent urodzinowy, o jakim mogłam marzyć. Teraz
wiem, że ktoś mnie kocha”. Współczucie dla matki sprawiło, że córka przez całe
lata nie była w stanie poczuć, iż takie zachowanie było bardzo okrutne. Dopiero
podczas terapii mogła zareagować adekwatnie – wściekłością i oburzeniem.
Mocne słowa kieruje też do rodziców, pisząc o doświadczaniu
słabości:
Pogarda dla mniejszego
i słabszego jest najlepszą obroną przed ujawnieniem własnego poczucia niemocy,
jest przejawem odciętej słabości. Ten, kto jest naprawdę silny, zna swoje
poczucie słabości i nie musi demonstrować mocy przez upokarzanie innych.
Wielu dorosłych
doświadcza niemocy, zazdrości i poczucia opuszczenia dopiero wówczas, gdy
obcują ze swoimi dziećmi, gdyż we własnym dzieciństwie nigdy nie dano im szansy
przeżycia tych uczuć świadomie.
Depresja
Interesującym wątkiem była dla mnie geneza depresji.
(…) istnieją
osobowości, które potrafią znieść utratę piękna, młodości, zdrowia czy
ukochanej osoby, nie ulegając depresji, choć odczuwają głęboki smutek. I
odwrotnie: istnieją też wielce utalentowani ludzie, cierpiący na ciężkie
depresje w różnych okresach życia. Dlaczego? Ponieważ na depresję nie ma miejsca tam, gdzie poczucie własnej
wartości oparte jest na prawdziwych uczuciach, a nie na posiadaniu określonych
właściwości.
W innym miejscu, autorka pisze o znaczeniu, jakie ma
poznanie swojej przeszłości dla zdrowienia:
Jeśli wyrzuciliśmy
klucze do zrozumienia naszego życia, to przyczyny depresji, cierpienia, choroby
i sposób uleczenia muszą pozostać dla nas tajemnicą.
Mówienie „nie”
Nasze potrzeby są ważne. To chyba mówi każde podejście
teoretyczne na temat człowieka. Dużo w wychowaniu jednak w mediach poświęca się
uwagi skrajnościom. Podejściom, które rzekomo zajmują się bezstresowym
wychowaniem, które polega na tym, że dziecko na wszystko ma przyzwolenie i nie
ponosi konsekwencji (chciałabym zobaczyć rodzica który świadomie taką „metodę”
stosuje). A jednak, mówienie „nie” – nikomu krzywdy nie robi. Pięknie to Miller
podsumowuje:
To nie odmowa
zaspokojenia popędu poniża dziecko, lecz lekceważenie jego osoby.
Molestowanie i... Michalik
Kiedy czytałam tę książkę, w mediach głośno mówiło się o dwóch wypowiedziach abp Józefa Michalika. Podaję je poniżej:
Wielu tych molestowań udałoby się uniknąć, gdyby te relacje między rodzicami były zdrowe. Słyszymy nieraz, że to często wyzwala się ta niewłaściwa postawa, czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga. (...)
Molestowanie i... Michalik
Kiedy czytałam tę książkę, w mediach głośno mówiło się o dwóch wypowiedziach abp Józefa Michalika. Podaję je poniżej:
Wielu tych molestowań udałoby się uniknąć, gdyby te relacje między rodzicami były zdrowe. Słyszymy nieraz, że to często wyzwala się ta niewłaściwa postawa, czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga. (...)
I jeszcze druga:
Karygodne są nadużycia dorosłych wobec dzieci. Nikt nie zwraca jednak uwagi na przyczyny tych zachowań. Pornografia i fałszywa miłość w niej pokazywana, brak miłości rozwodzących się rodziców i promocja ideologii gender (...)
Alice Miller, niezbyt przychylnie wypowiada się o kościele (nie mówi konkretnie, który ma na myśli), jako źródle przekonań sprzyjających krzywdzeniu dziecka. W poniższej wypowiedzi jednak, dzieli się swoją refleksją nad genezą molestowania dzieci przez rodziców:
Ojciec, który wyrósł w purytańskim otoczeniu, może być bardzo zahamowany w małżeńskich kontaktach seksualnych i dopiero np. kąpiąc maleńką dziewczynkę odważa się po raz pierwszy dokładnie przyjrzeć się żeńskim narządom płciowym i bawić się nimi, czując przy tym podniecenie. Matka, która była wykorzystywana seksualnie w dzieciństwie i którą wzwiedziony penis przerażał i poniżał, boi się go.
Zdarza się, że taka matka opanowuje swój lęk dopiero w kontakcie z maleńkim synkiem. Może np. w taki sposób wycierać dziecko po kąpieli, że ma ono erekcję, co już nie będzie budzić w niej przerażenia ani jej zagrażać. Może też Aż do okresu dojrzewania masować penis chłopca, by „usunąć” stulejkę (zwężenie napletka)”. Chroniona przez miłość, jaką każde dziecko czuje do matki, może teraz bezpiecznie odkrywać seksualność.
Co oznacza dla dziecka wykorzystywanie go przez zahamowanych seksualnie rodziców? Każde dziecko potrzebuje czułych dotknięć i jest szczęśliwe, otrzymując pieszczoty. Lecz jeśli budzą one w nim uczucia, które na tym etapie rozwoju nie występują spontanicznie, pojawia się w nim niepokój. Niepokój ten zwykle wzmacniany jest dodatkowo przez zakazujące słowa lub pogardliwe spojrzenia, jakimi rodzice reagują na jego własne autoerotyczne czynności.
Podsumowanie
Próbowałam „pojąć” Miller nakładając te teorie, które są mi
bliskie. I uznaję, że z wieloma rzeczami, o których pisze autorka się zgadzam. Śmiałabym wręcz twierdzić, że lektura tej książki jest fajnym uzupełnieniem dla rodziców zafascynowanych rodzicielstwem bliskości. Nie wiem jak to jest z tym kontrowersyjnym fragmentem o terapeutach – mam wrażenie,
że wrażliwość na innych można też budować przez wrażliwych rodziców, nie tylko
przez takich, którzy te nasze potrzeby zaniedbywali. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Czy polecam lekturę? Z pewnością. Można pochylić się nad
własnym światopoglądem dotyczącym wpływu dzieciństwa na późniejsze życie emocjonalne i przekonaniami na temat terapii
psychoanalitycznej/psychodynamicznej. Warto jednak pamiętać, że nie jest to
jedyny sposób na postrzeganie człowieka i na psychoterapię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz