Social Icons

czwartek, 31 października 2013

Dramat udanego dziecka - Alice Miller

Blog przekroczył dziś 2000 odsłon. Niezmiernie to miłe uczucie :) Zapraszam do lektury recenzji książki, na którą ostrzyłam sobie ząbki już od bardzo dawna :)

Nie będę ukrywać, że na chwilę obecną spoglądam na rozwój i na człowieka przez pryzmat trzech ważnych podejść: teorii przywiązania, porozumienia bez przemocy i podejścia skoncentrowanego na rozwiązaniach. Dlatego gdy trafiam na teksty o inspiracjach psychoanalitycznych czy psychodynamicznych spinam się trochę na ich negatywistyczny ton i na patrzenie na człowieka przez pryzmat tego, co w życiu złego mu się przydarzyło (patrz: Znaczenie miłości które przecież opiera się na teorii przywiązania, ale pisane jest przez psychoanalityka, więc i wydźwięk ma pesymistyczny). A jednak, Alice Miller bardzo mnie zainspirowała. Przeczytałam książkę dwa razy. Za pierwszym razem miałam tak dużą awersję wobec określeń typu „wyparte uczucia” czy „nieświadoma manipulacja”, że miałam trudności ze zrozumieniem treści zawartych w książce. Dodatkowo mierziła mnie pewność, z jaką Miller stawiała pewne tezy (no a przecież nikt tego nie dowiódł!).

Gdy pogodziłam się z tym, że autorka mówi o swoich doświadczeniach i refleksjach (poza dwoma przykładami),  a także, że posługuje się językiem, który udało mi się zrozumieć, gdy tylko otworzyłam się na to, co autorka chce przekazać czytelnikowi,  nie zważając tak bardzo na naukowe aspekty.

Nie ma dobrych i złych emocji
(...) dziecko może ich [uczuć – przyp. mój] doświadczać jedynie wówczas, kiedy w jego otoczeniu jest osoba, która akceptuje je wraz z jego uczuciami, rozumie je i chce mu towarzyszyć. Jeżeli takiej osoby nie ma, jeżeli dziecko boi się, że może utracić miłość matki bądź kogoś, kto ją zastępuje, to nie może doświadczać tych najbardziej naturalnych reakcji emocjonalnych „dla samego siebie”, w samotności, lecz musi je wyprzeć. Pozostają one jednak zachowane jako informacje nagromadzone w ciele.

Książka po raz pierwszy ukazała się pod koniec lat 70’ i nic w tej kwestii się nie zmieniło. To znaczy, w ramach różnych oddziaływań psychoedukacyjnych, głośno mówi się o tym, że nie ma dobrych i złych uczuć, bo wszystkie coś komunikują, więc są potrzebne. M.in. porozumienie bez przemocy mówi o tym, że uczucia możemy co najwyżej dzielić na przyjemne i nieprzyjemne. Te pierwsze komunikują nam, że nasze potrzeby są zaspokojone, a nieprzyjemne – że nasze potrzeby nie są zaspokojone. Gdy rodzic akceptuje pojawiające się emocje dziecka, daje mu przeżywać rozczarowania i ból niespełnienia – jednocześnie uczy go, jak w tych trudnych emocjach być w konstruktywny sposób z drugim człowiekiem.

Idealizowanie rodziców
W Adult Attachment Interview, ustukturyzowanym wywiadzie o relacjach z rodzicami w dzieciństwie, wyróżnia się kilka typów odpowiedzi, które można przyporządkować do określonego stylu przywiązania. Jednym ze stylów odpowiadania jest totalna idealizacja rodziców bez umiejętności wskazania konkretnych przykładów i sytuacji, w których ta ich superowość się objawiała. Ten styl przywiązania odpowiada unikającemu stylowi przywiązania, który w maleńkości charakteryzuje się tym, że dziecko (roczniak) pięknie samo się bawi, nie płacze pozostawione przez mamę w nowym miejscu. Niestety, dzieciak taki przeżywa duży stres podczas tej rozłąki, ale nie komunikuje, że tego kontaktu z mamą potrzebuje, bo jego wyobrażenie o innych ludziach jest takie, że tego wsparcia nie otrzyma.

Wielu ludzi zadaje innym doświadczony kiedyś ból, aby w ten sposób zachować wyidealizowany obraz rodziców. Nawet w podeszłym wieku pozostają w gruncie rzeczy małymi, zależnymi dziećmi. Nie wiedzą, że gdyby pozwolili zaistnieć dawnym, dziecięcym uczuciom, mogliby stać się bardziej autentyczni i uczciwi w stosunku do siebie i innych.

Rodzicielstwo bliskości
W teorii przywiązania, a nawet tych wcześniejszych teoriach na temat rozwoju relacji mama-dziecko (separacja-indywiduacja Margaret Mahler) mówi się o tym, że związek idealny mamy i dziecka opiera się na równowadze pomiędzy byciem blisko, a poszukiwaniem przez dziecko niezależności i poznawanie świata (eksploracja).

Czyli w idealnym scenariuszu mama puszcza dziecko zwiedzać otoczenie, ale jest dla niego dostępna, gdy maluch czegoś się przestraszy lub będzie potrzebował się do niej zbliżyć. No i wiadomo, gdy grozi mu niebezpieczeństwo. Maluch taki, z czasem, będzie oddalał się na coraz większe odległości, stawał się coraz bardziej niezależny. Toteż „trening” samodzielności w postaci zostawiania ryczącego noworodka w łóżeczku zupełnie nie dąży do usamodzielnienia dziecka, a jedynie wyrobienie w nim przekonania, że pozostaje samo ze swoimi emocjami i nie może liczyć na dorosłego by otrzymać wsparcie. Paradoks, prawda? Ludziom (niektórym) wydaje się, że taki noworodek ma być szkolony od pierwszego dnia, żeby zbyt się nie kleił do rodzica i nie był „rozpieszczony”.

Prawdziwą autonomię poprzedza doświadczenie zależności.

Im bardziej pozwalamy zaistnieć dawnym uczuciom, tym silniejsi i bardziej spójni się czujemy. Wówczas jesteśmy w stanie otworzyć się na uczucia z najwcześniejszego dzieciństwa i doświadczyć tamtej bezbronności, a to z kolei znowu wzmacnia nasze bezpieczeństwo.

Ja bym rozwinęła ten temat w duchu rodzicielstwa bliskości, mówiąc o tym, że ta zależność, w której potrzeby dziecka są zaspokajane, sprawiają, ze nabiera ono kompetencje by kiedyś samemu zaspokajać te potrzeby, bo wie że warto, wie że się da to zrobić (uczy się przyczyny). Zależność, w której potrzeby są zaspokajane, dają poczucie bezpieczeństwa, że coś takiego jest możliwe.

Jak weźmiemy tego samotnie zostawionego malucha „trenowanego” do samodzielności, widzimy wyraźnie, ze on doświadcza zależności jako stanu bezradności, bo jego potrzeby nie są zaspokajane (a on nie może tego zmienić, bo noworodek narzędzi do zmiany nie posiada).
Dziecko, które ma szczęście dorastać przy odzwierciedlającej, dyspozycyjnej matce, to znaczy wspierającej je w procesie rozwoju, może budować stopniowo zdrowe poczucie własnej wartości.
W porozumieniu bez przemocy, rodzic uczy się rozpoznawać i interpretować uczucia dziecka, dając mu niejako „lustro” tego co się z nim dzieje. Nie inne porady znajdziemy w popularnych książkach wychowawczych Jak mówić, żeby dzieci słuchały, jak słuchać żeby dzieci mówiły Thomasa Gordona.

Kilka słów o terapeutach
Interesujące rzeczy (i chyba najczęściej krytykowane) Alice Miller pisze o psychoterapeutach. Twierdzi, że powołanie do tego zawodu (a nawet pewne kompetencje) nabywa się w wyniku trudnych doświadczeń z dzieciństwa, w którym taki terapeuta jako dziecko, był nastawiony na zaspokajanie potrzeb rodzica.

Uważam, że poniższe zdanie dotyczy nie tylko psychoterapeutów, ale też nauczycieli:
Decydując się na zawód terapeuty, nie możemy sobie (…) pozwolić na (…) nieświadomość. Obowiązkiem naszym jest rozpoznanie rozmiaru szkód,  jakich doznaliśmy w dzieciństwie na skutek manipulacji, aby nieświadomie nie wyrządzić ich pacjentom. (…) musimy posiadać pełną świadomość własnej historii i rozumieć, w jaki sposób zostaliśmy przez nią ukształtowani.

Zranienia rodziców
Jak okrutne mogą być niektóre osoby w próbie realizacji swoich potrzeb, pokazuje przykład matki Barbary:

Barbara, 35 lat, dopiero w trakcie terapii doświadczyła wypieranych do tej pory lęków, które skupiały się wokół jednego tematu. Jako dziesięcioletnia dziewczynka wróciła pewnego dnia ze szkoły, był to dzień urodzin matki, i znalazła ją leżącą na podłodze z zamkniętymi oczami. Dziecko było przekonane, że matka nie żyje, i zaczęło rozpaczliwie krzyczeć. Wtedy matka otworzyła oczy i powiedziała z zachwytem: „To najpiękniejszy prezent urodzinowy, o jakim mogłam marzyć. Teraz wiem, że ktoś mnie kocha”. Współczucie dla matki sprawiło, że córka przez całe lata nie była w stanie poczuć, iż takie zachowanie było bardzo okrutne. Dopiero podczas terapii mogła zareagować adekwatnie – wściekłością i oburzeniem.

Mocne słowa kieruje też do rodziców, pisząc o doświadczaniu słabości:

Pogarda dla mniejszego i słabszego jest najlepszą obroną przed ujawnieniem własnego poczucia niemocy, jest przejawem odciętej słabości. Ten, kto jest naprawdę silny, zna swoje poczucie słabości i nie musi demonstrować mocy przez upokarzanie innych.

Wielu dorosłych doświadcza niemocy, zazdrości i poczucia opuszczenia dopiero wówczas, gdy obcują ze swoimi dziećmi, gdyż we własnym dzieciństwie nigdy nie dano im szansy przeżycia tych uczuć świadomie.

Depresja
Interesującym wątkiem była dla mnie geneza depresji.

(…) istnieją osobowości, które potrafią znieść utratę piękna, młodości, zdrowia czy ukochanej osoby, nie ulegając depresji, choć odczuwają głęboki smutek. I odwrotnie: istnieją też wielce utalentowani ludzie, cierpiący na ciężkie depresje w różnych okresach życia. Dlaczego? Ponieważ na depresję nie ma miejsca tam, gdzie poczucie własnej wartości oparte jest na prawdziwych uczuciach, a nie na posiadaniu określonych właściwości.

W innym miejscu, autorka pisze o znaczeniu, jakie ma poznanie swojej przeszłości dla zdrowienia:
Jeśli wyrzuciliśmy klucze do zrozumienia naszego życia, to przyczyny depresji, cierpienia, choroby i sposób uleczenia muszą pozostać dla nas tajemnicą.

Mówienie „nie”
Nasze potrzeby są ważne. To chyba mówi każde podejście teoretyczne na temat człowieka. Dużo w wychowaniu jednak w mediach poświęca się uwagi skrajnościom. Podejściom, które rzekomo zajmują się bezstresowym wychowaniem, które polega na tym, że dziecko na wszystko ma przyzwolenie i nie ponosi konsekwencji (chciałabym zobaczyć rodzica który świadomie taką „metodę” stosuje). A jednak, mówienie „nie” – nikomu krzywdy nie robi. Pięknie to Miller podsumowuje:

To nie odmowa zaspokojenia popędu poniża dziecko, lecz lekceważenie jego osoby.

Molestowanie i... Michalik
Kiedy czytałam tę książkę,  w mediach głośno mówiło się o dwóch wypowiedziach abp Józefa Michalika. Podaję je poniżej:

Wielu tych molestowań udałoby się uniknąć, gdyby te relacje między rodzicami były zdrowe. Słyszymy nieraz, że to często wyzwala się ta niewłaściwa postawa, czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga. (...)

I jeszcze druga:

Karygodne są nadużycia dorosłych wobec dzieci. Nikt nie zwraca jednak uwagi na przyczyny tych zachowań. Pornografia i fałszywa miłość w niej pokazywana, brak miłości rozwodzących się rodziców i promocja ideologii gender (...)

Alice Miller, niezbyt przychylnie wypowiada się o kościele (nie mówi konkretnie, który ma na myśli), jako źródle przekonań sprzyjających krzywdzeniu dziecka. W poniższej wypowiedzi jednak, dzieli się swoją refleksją nad genezą molestowania dzieci przez rodziców:

Ojciec,  który  wyrósł  w  purytańskim  otoczeniu,  może  być bardzo  zahamowany  w małżeńskich  kontaktach  seksualnych  i  dopiero  np.  kąpiąc  maleńką dziewczynkę odważa  się po  raz  pierwszy  dokładnie  przyjrzeć się  żeńskim  narządom  płciowym  i bawić się nimi, czując przy  tym  podniecenie.  Matka,  która  była  wykorzystywana seksualnie w dzieciństwie i którą wzwiedziony penis przerażał i poniżał, boi się go. 

Zdarza  się,  że  taka  matka  opanowuje  swój  lęk  dopiero  w  kontakcie  z  maleńkim synkiem. Może np. w taki sposób wycierać dziecko po kąpieli, że ma ono erekcję, co już nie  będzie budzić w  niej  przerażenia  ani  jej  zagrażać.  Może  też Aż do  okresu dojrzewania  masować penis chłopca,  by  „usunąć”  stulejkę (zwężenie  napletka)”. Chroniona przez miłość, jaką każde dziecko czuje do matki, może teraz bezpiecznie odkrywać seksualność. 

Co  oznacza  dla  dziecka  wykorzystywanie  go  przez zahamowanych  seksualnie rodziców? Każde dziecko potrzebuje czułych dotknięć i jest szczęśliwe, otrzymując pieszczoty.  Lecz  jeśli budzą one  w  nim  uczucia,  które  na  tym  etapie  rozwoju  nie występują spontanicznie, pojawia się w  nim  niepokój.  Niepokój  ten  zwykle wzmacniany  jest  dodatkowo  przez zakazujące słowa  lub  pogardliwe  spojrzenia, jakimi rodzice reagują na jego własne autoerotyczne czynności.

Podsumowanie
Próbowałam „pojąć” Miller nakładając te teorie, które są mi bliskie. I uznaję, że z wieloma rzeczami, o których pisze autorka się zgadzam. Śmiałabym wręcz twierdzić, że lektura tej książki jest fajnym uzupełnieniem dla rodziców zafascynowanych rodzicielstwem bliskości. Nie wiem jak to jest z tym kontrowersyjnym fragmentem o terapeutach – mam wrażenie, że wrażliwość na innych można też budować przez wrażliwych rodziców, nie tylko przez takich, którzy te nasze potrzeby zaniedbywali. Przynajmniej taką mam nadzieję.

Czy polecam lekturę? Z pewnością. Można pochylić się nad własnym światopoglądem dotyczącym wpływu dzieciństwa na późniejsze życie emocjonalne i przekonaniami na temat terapii psychoanalitycznej/psychodynamicznej. Warto jednak pamiętać, że nie jest to jedyny sposób na postrzeganie człowieka i na psychoterapię.

czwartek, 24 października 2013

Fragmenty. Wiersze, zapiski intymne, listy - Marilyn Monroe





Skrzywdzona, smutna, nieokreślona, niepewna. Na pewno nie Marilyn Monroe. A jednak. Wielu zadaje sobie pytanie, w jaki sposób ta blondowłosa piękność miała w sobie tyle wdzięku i niewinności, będąc przecież symbolem seksu. Za pośrednictwem tej książki zobaczymy inną Marilyn. Tę, o której dopiero od niedawna mówi się głośno. Kobietę, która jako dziecko doświadczyła odrzucenia, upokorzenia i braku miłości. Kobietę, która tym bardziej bała się upadku, im wyżej pięła się po szczeblach kariery. Nie dowierzała komplementom, zawsze oczekiwała, że nie podoła, pomyli się, a podziw się skończy.

„Obawa przed nowym tekstem, może nie będę zdolna się go nauczyć, może będę się mylić, ludzie pomyślą, że jestem niedobra, albo mnie wyśmieją, albo zlekceważą, albo uznają, że nie umiem grać. (…) ale próbuję podbudować się faktem że pewne rzeczy robiłam prawidłowo a nawet dobrze i że miałam doskonałe momenty ale ciężko nieść to co złe czuje że brak mi pewności siebie załamana szalona”

Nadwrażliwość próbowała zrozumieć przez psychoanalizę. Do końca życia usiłowała się wyzwolić z poczucia winy – za własne myśli, seksualność, uczucia…

Za pośrednictwem albumu „Marilyn Monroe. Fragmenty. Wiersze, zapiski intymne, listy” pogrzebiemy trochę w prywatnych zbiorach legendy. Obejrzymy pomięte kartki, z przekreśleniami i próbami poetyckimi. Zobaczymy Marilyn z książką, z dziesiątkami książek które pochłaniała, poznamy też częściowo jej bibliotekę. Czy dziś na swoim Twitterze polecałaby kolejne lektury? Czy wreszcie wierzyłaby w swój potencjał?  

Książkę polecam miłośnikom Marilyn i tym, którzy chcą odczarować nieco jej wizerunek. Nie jest to jednak biografia, zaledwie zbiór notatek i fotografii. Jest to jednak przeżycie intymne, bo te zapiski prawdopodobnie nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego.


 „(…) Zawsze na wiosnę zieleń jest zbyt ostra – choć subtelność kształtów jest łagodna i niepewna – toczy na wietrze zawziętą walkę w nieustannym drżeniu. Te liście się uspokoją, rozłożą na słońcu i będą stawiać opór każdej kropli, nawet smagane deszczem i rozrywane. Myślę, że jestem bardzo samotna – nie potrafię się skoncentrować. Widzę się teraz w lustrze, mam zmarszczone brwi – jeśli się przybliżę, zobaczę to, czego nie chcę widzieć – napięcie, smutek, rozczarowanie, moje zmętniałe oczy, policzki zaczerwienione od naczynek, które wyglądają jak rzeki na mapie – włosy opadające jak węże. Usta –są najsmutniejsze zaraz po moich martwych oczach. Między wargami biegnie ciemna linia jak kontur wielu [tekst nieczytelny] fal podczas gwałtownej burzy – ona mówi: nie całuj mnie, nie nabieraj mnie, jestem tancerką, która nie umie tańczyć.”

Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.
Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Monroe, M. (2011).  Fragmenty. Wiersze, zapiski intymne, listy. Wydawnictwo Literackie.


czwartek, 17 października 2013

Fizyka przyszłości. Nauka do 2100 roku - MIchio Kaku



Michio Kaku, niczym doktor Emmet Brown uchyla drzwi swojego wehikułu czasu, by zaprosić nas w podróż po przyszłości. Nie musimy jednak obawiać się, że przypadkowo zapobiegniemy własnym urodzinom. Nasze ciało pozostanie bezpieczne. Jednak umysł… z pewnością będzie pracował na najwyższych obrotach.

„Fizyka przyszłości. Nauka do 2100 roku” umożliwia czytelnikowi podsłuchać jak przyszłość wyobraża sobie autor oraz inni wizjonerzy świata nauki. Mimo groźnie brzmiącej „fizyki” w tytule, wszelkie zagadnienia o większym kalibrze przedstawione są łopatologicznie i z ilustracjami. Jednak Kaku porusza przede wszystkim tematy całkiem przyziemne, jak rozwój medycyny (np. interaktywna łazienka, która każdego dnia diagnozuje stan naszego organizmu), przyszłościowe źródła energii, rozwój emocjonalny przeciętnego komputera czy samoprowadzące się samochody (któż nie pamięta „Nieustraszonego”…). Opisuje też, co może dziać się z klimatem na Ziemi. Nie sposób, nie tracąc treści wymienić wszystkie udogodnienia z przyszłości.
Jednak głównym smaczkiem dla mnie są… nawiązania do filmów i seriali SF. Książka nie jest tylko  wizją przyszłości wielkich naukowców, ale też kompendium filmów, w których ukazywany jest świat przyszłości. Żeby było smaczniej – autor komentuje, które wizje już się sprawdziły, które powoli się rozwijają, a które na razie będą musiały poczekać na spełnienie. Zupełnie też nie ma ograniczeń czasowych – Kaku pisze zarówno o kreskówkach z lat ’80, jak o całkiem nowych filmach (zaznaczam, że książka w oryginale została wydana w 2011 roku).


Ostrzegam, to książka-pożeracz mózgu. Łatwo zatopić się w świecie przyszłości, który z jednej strony wydaje się niesamowity, a z drugiej… zupełnie obcy i straszny (jak nasze prababcie czułyby się we współczesnym świecie?) – Internet w soczewkach, automatyczne translatory, przekroczenie możliwości ciała przez techniczne udoskonalenia… Mózg pracuje na najwyższych obrotach. Tak wysokich, że czasami trzeba odłożyć książkę i przemyśleć treść, a nawet... uwolnić kreatywność i obejrzeć przez szybę własną wizję przyszłości. 



Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.
 

Sample text

Sample Text

Recent Comments Widget

Sample Text