Social Icons

środa, 26 czerwca 2013

Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy - Ed Vulliamy


„Urodziliśmy się, by umrzeć” – śpiewa w jednej z piosenek Lana Del Rey, promując w teledysku model życia na krawędzi, w akompaniamencie narkotyków i łamania prawa. Ta urzekająca albo prawie romantyczna wizja narkotycznego świata, pojawia się już nie tylko w popowych piosenkach, ale też w mediach. „Breaking Bad”, serial o chorym na raka nauczycielu chemii produkującym pierwszej klasy amfetaminę, „Weeds” o sympatycznej pielęgniarce, która po śmierci męża rozpoczyna dystrybucję marihuany w swojej lokalnej społeczności. Czy faktycznie Amerykanie tak bardzo lubią narkotyki? Czy może ich pozytywny wizerunek w mediach to po prostu wysublimowany product placement karteli narkotykowych? Po lekturze „Ameksyki”, zdradzającej kulisy funkcjonowania społecznego i ekonomicznego pogranicza USA i Meksyku, ta teoria spiskowa wcale nie wydaje mi się nieprawdopodobna.
Książka rozpoczyna się obszernym rodowodem narkotykowych bossów. Pomiędzy dziesiątkami nazwisk pojawia się kilka uwag o tym, jak zmienił się kod honorowy mafii - od tego, który znamy z filmów o Alu Capone po nowy porządek, polegający na tym, że nie obowiązują żadne ograniczenia. Barbarzyńskie egzekucje w miastach pogranicza (ale po Meksykańskiej stronie) są już prawie normą dla mieszkańców. Przemoc, śmierć i ciągłe zagrożenie wyglądają niemal z każdej strony książki.
Poznajemy Meksyk od środka. Jego obraz jest przerażający. Kult Przenajświętszej Śmierci czy innych Azteckich wierzeń zlewają się tutaj z napływowym katolicyzmem. Przeraźliwa bieda i korupcja na każdym szczeblu administracji uniemożliwiają jakąkolwiek walkę z handlem narkotykami. Wszystko to, jak sugeruje autor i jego rozmówcy, dzieje się za cichym przyzwoleniem zarówno meksykańskiego, jak i amerykańskiego rządu.
Poznajemy społeczności i ich codzienność. Wyzyskiwanie pracownic w maquilladoras, przygranicznych amerykańskich fabrykach (tuż za granicą państwa firmy mogą płacić głodowe stawki pracownikom), molestowanie seksualne i całkowita bezwzględność wobec spóźnień, a czasem nawet nieprzewidzianych regulaminem rozmów, zdaje się być chorą normą w tych pustynnych miejscach. Wartość rodziny podupada, gdy ludzie mieszkają jedni na drugich, ojcowie molestują córki, zdarza się też nawet, że nowy partner zabija dzieci partnerki z poprzedniego małżeństwa.
Poznajemy główne miasta narkotykowych walk i wpływów, bliźniacze miasta – jeden po Amerykańskiej, drugi po Meksykańskiej stronie – Ciudad Juarez i El Paso, Tijuana i San Diego, Nuevo Laredo i Laredo. Niczym piekło i niebo w składanej papierowej zabawce.
Vulliamy pisze o problemie nielegalnej imigracji - kolejnym biznesie nadzorowanym przez kartele narkotykowe. Przekroczenie „zielonej granicy” wymaga znalezienia kosztownego przewodnika (el coyote), który po przybyciu do Stanów może porwać i żądać okupu od bliskich lub porzucić na środku pustyni, jeżeli będzie miał taki kaprys.
Poznajemy też szereg niesamowicie interesujących postaci, takich jak były strażnik graniczny, Butch Barret, który opisuje przemiany w mentalności strażników (dla nikogo nie jest to już misja, ale dobry zarobek), byłych narkomanów, których misją życiową jest właśnie zapewnić spokojny byt chorym psychicznie i zdrowiejącym...
Walka o przetrwanie dominuje w podejściu wszystkich z pogranicza po stronie meksykańskiej:
Niektórzy grzebani są bezimiennie bo (…) rodziny nie stać na wykupienie ciała z kostnicy albo też nikt nie miał odwagi zgłosić się po ciało, żeby i jego nie zabili.
Morderstwa nie dotyczą tylko marginesu społecznego – ludzie giną wszędzie, bez względu na dochód – w dzielnicach slumsowych czy zakopane pod werandą willi, w bogatej dzielnicy. Mimo oczywistych dowodów nikt nie zadaje sobie trudu, by poszukać sprawcy.
„Ameksyka” to dla mnie książką smutna w swym wyrazie, przedstawiającą trudne prawdy o tym, co dzieje się za ścianą jednego z największych mocarstw świata. Przy okazji jest to intrygujące studium kultury Meksyku, jego aktualnej sytuacji politycznej i ekonomicznej.
Wracając do rozważań z początku recenzji -czy narkotyki są przyczyną tego, co dzieje się w Ameksyce? Henry Ford, zamożny były przemytnik marihuany, zwieńcza rozważania autora (i moje) taką refleksją:
Narkotyki są objawem, a nie przyczyną. Co się stało, u diabła, i dlaczego? Skąd tak naprawdę wzięło się zapotrzebowanie na towar, który szmuglowałem?
Autor pisząc ten reportaż, zapuszczał się w ciemne zaułki najniebezpieczniejszych miast pogranicza . Opisuje tematy, za które lokalne stacje telewizyjne czy gazety są obrzucane granatami. Mam nadzieję, że nie przypłaci tej reporterskiej odwagi swoim życiem.

Recenzję napisano dla serwisu Lubimy Czytać.
Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Vuilliamy, Ed (2012). Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy. Wydawnictwo Czarne.

środa, 19 czerwca 2013

Teleogłupianie. O zgubnych skutkach oglądania telewizji (nie tylko przez dzieci) - Michel Desmurget

Telewizja to zło, wyrzućcie odbiorniki i zacznijcie żyć! – próbuje przekazać Michel Desmurget czytelnikom „Teleogłupiania”. W przeciwieństwie jednak do niektórych aktywistów swoje pełne emocji wypowiedzi popiera badaniami naukowymi (przypisy w liczbie 1193 stanowią 1/5 objętości całej książki). Czy mamy się bać? Czy już jesteśmy bezwolnymi automatami, żyjącymi w rytm telewizyjnych reklam i seriali? Czy nasze dzieci bezpowrotnie straciły zdolność skupiania uwagi przez odbiornik grający w tle? Za jakie straszne konsekwencje odpowiada telewizja, że autor pozbył się telewizora (ku współczuciu rówieśników dzieci i sąsiadek).
Sama pamiętam zdumienie akwizytorki, która zapukała do moich drzwi, chcąc sprzedać mi fantastyczny pakiet programów jednej ze znanych platform cyfrowych. Była przekonana, że ją okłamuję, mówiąc, że nie mam telewizora (ale wcale nie jestem lepsza, bo telewizor zastępuje mi komputer z dostępem do Internetu).
Czy znacie jakiegoś przeciwnika telewizji? Ja nie. Znam ludzi, którzy jej po prostu nie oglądają, ale aktywnych przeciwników nie jestem w stanie zidentyfikować. Zdaje się, że TV przyjęliśmy bez podejrzliwości, a wręcz z otwartymi ramionami. Choć, gdy teraz pomyślę, jak opisywał to medium Aldous Huxley w „Nowym, wspaniałym świecie”, zaczynam się zastanawiać, jak to możliwe, że miał tyle racji...

W historii ludzkości żadne dobro konsumpcyjne nie zawładnęło życiem ludzi tak szybko jak telewizja. W Stanach Zjednoczonych, zaraz po drugiej wojnie światowej, wystarczyło tylko 7 lat, by procent domów wyposażonych w telewizor wzrósł od 1 do 75. By osiągnąć ten sam poziom, radio potrzebowało 14 lat, lodówka 23, odkurzacz 48, samochód 52, telefon 67, a książka – kilku stuleci! Dziś ponad 99% amerykańskich gospodarstw domowych wyposażonych jest w co najmniej jeden teleodbiornik. Podobna liczba stosuje się do (…) ogółu państw rozwiniętych.

Desmurget zachęca czytelnika do telewizyjnego rachunku sumienia. Ile godzin dziennie oglądamy szklane pudełko? Ile lat życia nam to zabiera? Jak hollywoodzkie produkcje wypływają na nasze relacje rodzinne, rozwój poznawczy i stan zdrowia? Czy wpatrując się w filmowe perypetie ćwiczymy mózg? Czy może narażamy się na demencję, otyłość i uzależnienia? Czy zdajemy sobie sprawę, jakie środki stosują twórcy reklam i programów, by manipulować naszymi preferencjami i uwagą?

Gdy rodzic potrzebuje trochę spokoju, wystarczy zwykłe przyciśnięcie włącznika i oto nasze ruchliwe brzdące zmieniają się w kochane, apatyczne stworzenia.

W książce omówiono szereg zagrożeń i wniosków płynących z badań nad wpływem filmów i telewizji na dzieci, dorosłych, ich rozwój, stan zdrowia, sen i preferencje. Przykładowo, fabuły telewizyjnych seriali są porażająco przewidywalne. Dowiedli tego badacze, którzy uczniom trzeciej klasy pokazali pierwszy z ośmiu odcinków pewnego serialu. Kiedy poproszono ich o przewidzenie fabuły na podstawie tego jednego odcinka, 80% było w stanie przewidzieć 70% wydarzeń, które miały miejsce w kolejnych odcinkach. W następnym etapie, pozwolono dzieciom obejrzeć odcinek czwarty. Tutaj aż 90% było w stanie zrekonstruować co najmniej 80% fabuły między tymi odcinkami. Eksperyment powtórzono kilkukrotnie z tym samym wynikiem. Różnice zaobserwowano dopiero, gdy podobne doświadczenie wykonano z użyciem pierwszego rozdziału z ośmiu, książki dla młodzieży. Przewidywalność fabuły osiągnęła wynik zaledwie 30% dla 85% uczniów. Po przeczytaniu czwartego rozdziału zaledwie połowa uczniów była w stanie przewidzieć 50% fabuły w drugim i trzecim rozdziale. (…) bez ubóstwa językowego, bez narracyjnego konformizmu, bez stereotypowych postaci zgromadzenie każdego wieczoru przy jednym programie kilku milionów z gruntu niepodobnych do siebie osób byłoby absolutnie niemożliwe. Desmurget wskazuje, że telewizja zabija nasz intelekt, bo nie sposób znaleźć tematów ważnych dla wszystkich w inny sposób, niż okrajając treści, tnąc informację.
Autor nie pozostawia suchej nitki nawet na programach przyrodniczych (przytacza tu słowa Billa McKibbena):Dokumenty przyrodnicze są równie absurdalnie przeładowane akcją jak mydlane opery, w których całe biografie, z rozwodami, cudzołóstwem i nagłą śmiercią, skoncentrowane są w jednym tygodniu oglądania – próbować zrozumieć „naturę”, oglądając „Wild Kingdom”, jest równie trudno, jak próbować zrozumieć „życie”, oglądając „Dynastię”.
W książce znajdziemy też informacje na temat wpływu telewizji na rozwój językowy dzieci. Okazuje się, że każda godzina oglądania „filmu edukacyjnego” między 8 a 16 miesiącem życia kosztowała dzieci niemal 10% ich słownictwa! Mit, że telewizja uczy i rozwija został w druzgocący sposób obalony. Autor promuje też nudę, jako bardzo ważny element rozwoju każdego człowieka (tu odsyłam do lektury Konkluzji na końcu książki).
Ktoś pomyśli może – nie, takie fakty mogą dotyczyć tylko osób z mniej uprzywilejowanych klas społecznych, z „marginesu”. Tymczasem, na ekspozycji telewizyjnej najbardziej cierpią dzieci i młodzież, które mają własny telewizor w pokoju, z rodzin inteligenckich, bo rodzice, którzy mogą zapewnić im stymulujące środowisko, decydują się powierzyć opiekę nad dzieckiem szklanemu pudełku, które dostarcza treści przepełnionych używkami, agresją i neurologiczną stymulacją, pochłaniającą czas na poznawanie świata, ćwiczenie umiejętności społecznych czy zwykłe odrabianie lekcji.
Telewizja stała się ważnym czynnikiem socjalizacji i na całym świecie zdominowała życie dzieci w strefach miejskich i wiejskich (…). Trudno podważać do zdanie, skoro blisko 90% dzieciaków na planecie rozpoznaje Terminatora i Rambo. Statystyka znamienna, kiedy weźmiemy pod uwagę, że na przykład jedna czwarta amerykańskich nastolatków nie wie, kim był Hitler. Mniej więcej tyle samo młodych Anglików uważa Winstona Churchilla za postać fikcyjną, która nigdy nie istniała. Najwidoczniej nie uczymy się z telewizji aż tak wiele.
Jeszcze długo mogłabym przytaczać cytaty z książki, pisząc o wpływie telewizji na wzrost prawdopodobieństwa zawału serca, pojawienia się demencji starczej czy otyłości. Zastanawia mnie, czy po lekturze czytelnik będzie oglądał mniej, czy wręcz przeciwnie, z większym zapałem będzie wciskał kciukiem przyciski pilota, jak palacz niewzruszony napisem „Palenie zabija” wyciąga kolejnego papierosa i zaciąga się z lubością.

Recenzję napisano dla serwisu Lubimy Czytać.
Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Desmurget, Michel (2012). Teleogłupianie. O zgubnych skutkach oglądania telewizji (nie tylko przez dzieci). Czarna Owca.

środa, 5 czerwca 2013

Bóg ukryty. W poszukiwaniu ostatecznego sensu - Vikor E. Frankl


Viktor Frankl to postać tak kultowa dla logoterapii, jak Zygmunt Freud dla psychoanalizy. O tej drugiej wiemy co nieco z mediów czy literatury. Czym jednak zajmuje się logoterapia? Zanim Frankl stworzył nową technikę psychoterapeutyczną, doświadczył straszliwej traumy – przez 3 lata był więźniem w obozie koncentracyjnym. Niedługo potem napisał książkę, którą dziś znamy pod tytułem „Człowiek w poszukiwaniu sensu”. Właśnie tam dzieli się z czytelnikami swoją historią i filozofią, które to pozwoliły mu przeżyć czas Holocaustu. Logoterapia zakłada, że podstawowym dążeniem człowieka jest poszukiwanie sensu (w odróżnieniu od Freudowskiego poszukiwania przyjemności, czy władzy według doktryny Nietzschego). Terapeuta tej szkoły pomaga więc swojemu klientowi nadać sens swojemu życiu.
„Bóg ukryty” stanowi rozszerzenie i wyjaśnienie niektórych wątków „Człowieka w poszukiwaniu sensu”. Można ją czytać bez znajomości „biblii” logoterapii.
Jak do samorealizacji możemy dojść jedynie okrężną drogą, poprzez wypełnienie sensu, tak też swoją tożsamość możemy zbudować tylko na odpowiedzialności, przez bycie odpowiedzialnym za wypełnienie sensu.
Trudno przeczytać tę książkę za jednym zamachem. Napisana jest przez neurobiologa i badacza, dowodzącego skuteczności logoterapii poprzez przywoływanie wyników najnowszych badań. To książka filozoficzna – niektórych rozdziałów nie sposób zrozumieć w pełni po jednorazowym czytaniu, zwłaszcza jeżeli nie ma się podstawowej wiedzy z zakresu historii myśli psychologicznej. Na szczęście autor wplata wątki z historiami swoich pacjentów, co pomaga nieco lepiej wyobrazić sobie nieco abstrakcyjne rozważania.
W książce znajdziemy krytykę psychoanalizy, podejścia do człowieka jako zbioru mechanizmów i konfliktów, poznamy tajniki logoterapii oraz analizy egzystencjalnej (pojęcie sumienia jest tu podstawą!), poczytamy o związku religii z psychiatrią (polecam rozdział 6: Nieuświadomiona religijność) i psychoterapii z teologią.
„Bóg ukryty” to opowieść doświadczonego psychoterapeuty, który dzieli się swoją mądrością nie tylko z miłośnikami jego filozofii, ale podejmuje dialog z innymi terapeutami i każdym czytelnikiem z osobna. Mądrość zaś, to coś więcej niż wiedza – to wiedza połączona ze świadomością własnych ograniczeń.

Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.
Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Frankl, Viktor (2012). Bóg ukryty. W poszukiwaniu ostatecznego sensu. Czarna Owca.

Początki. Jak 9 miesięcy w łonie matki wpływa na resztę naszego życia - Anne Murphy Paul


Od dawna wiemy, że człowiek nie rodzi się jako tabula rasa. Pewnie niemal każda ciężarna kobieta w naszej kulturze zasypywana jest dobrymi radami od mniej lub bardziej znajomych osób. Do jakiego jednak stopnia przyszła matka uświadamia sobie swój wpływ na przyszłe życie dziecka?
Większość tego, co napotyka kobieta na co dzień (…) jest w jakiś sposób przekazywane jej płodowi. (…) Płód integruje te wpływy w swoim ciele. Ale często również robi coś jeszcze: traktuje je jako informacje, jako biologiczne pocztówki ze świata zewnętrznego. (…) Dieta i poziom stresu u kobiety w ciąży zapewniają ważne wskazówki na temat dominujących warunków panujących na zewnątrz, niczym palec wystawiony na wiatr.
Autorka przytacza dziesiątki interesujących badań, mówiących o tym, jak naukowcy doszli do tego, że ta czy inna cecha wywoływana jest przez specyficzne warunki w środowisku prenatalnym, obala mity dotyczące poczęcia i ciąży, jak również wskazuje na różne chemiczne substancje stosowane w przemyśle, mające potencjalnie działanie teratogenne.
Dowiadujemy się między innymi, jak otyłość matki wpływa na późniejsze problemy z wagą dziecka, jak niedożywienie we wczesnej fazie ciąży oddziałuje na skłonność do chorób układu krążenia w dorosłości (ponieważ to mózg jest najważniejszy, on otrzymuje większość składników odżywczych kosztem pozostałych organów) czy właśnie – otyłości (bo płód dostaje informację – na świecie jest mało jedzenia – magazynuj kiedy nadarzy się okazja). Poznamy znaczenie traumatycznych doświadczeń matki na funkcjonowanie dziecka, jak na rozwój płodu oddziałuje alkohol, leki, narkotyki, określona dieta, ruch…
Mogłabym wymieniać długo o czym przeczytamy w książce, bo jest to prawdziwa skarbnica ciekawostek. Jednak chciałabym zwrócić uwagę na obietnicę wydawcy, że "Początki" dowodzą, że kobieta w ciąży nie jest tylko źródłem potencjalnych zagrożeń dla swojego przyszłego dziecka (…), ale może na nie wpływać pozytywnie i ten wpływ jest znacznie większy, niż dotychczas sądzono – zrozumiałam, że książka przede wszystkim przedstawi sposoby na projektowanie zdrowia i inteligencji dziecka jeszcze w brzuchu matki. I owszem, pojawiają się wzmianki, co dobrego można zrobić dla dziecka zanim się urodzi. Jednak ¾ książki opisuje zagrożenia i to trzeba zaznaczyć.
Niezwykle interesujące są też wzmianki o badaniach epigenetycznych, a więc o możliwości modyfikowania ekspresji genów ukształtowanego już organizmu (lub, jak w tym przypadku – kształtującego się płodu).
Annie Murphy Paul pisała "Początki" będąc w ciąży ze swoim drugim dzieckiem. Przedstawiony przez nią materiał nie jest więc suchym zapisem naukowych doniesień, ale niepozbawioną emocji relacją z wywiadów i reporterskich poszukiwań, co nadaje książce osobisty charakter. „Intymność” ta wpływa niestety na dobór informacji – autorka rodzi poprzez cesarskie cięcie (w USA zabiegu dokonuje się na życzenie). Nie znajdziemy więc w książce ani słowa o potencjalnych zagrożeniach rozwojowych cesarskiego cięcia. Jest wręcz stawiane ponad poród naturalny jako mniej traumatyzujący dla dziecka i matki. Atul Gawande w Lepiej wskazuje m.in. na częstsze występowanie alergii u dzieci urodzonych za pomocą cesarskiego cięcia i wpływu narkozy na noworodka. Nie wnikając kto ma rację, autorka temat cesarskiego cięcia pokazuje bardzo jednostronnie.
Ponieważ żyjemy w czasach, gdy przeżywalność noworodków jest wysoka, a większość ludzi dożywa późnej starości, mówi się o tym, że selekcja naturalna dokonuje się w macicy, gdzie to właśnie styl życia matki, dieta, napotykane substancje, poziom odczuwanego stresu i stosunek do płodu decydują o tym, czy dziecko pojawi się na świecie. To i pewnie setki innych czynników, o których jeszcze nie mamy pojęcia.

Recenzję napisano dla serwisu Lubimy Czytać.
Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Murphy Paul, Anne (2012). Początki. Jak 9 miesięcy w łonie matki wpływa na resztę naszego życia. Świat Książki.

wtorek, 4 czerwca 2013

Zdrowa ciąża. Poradnik kochającej mamy - Michael F. Roizen, Mehmet C. Oz

Odkąd przeczytałam Drugi kod Petera Sporka mam obsesję na punkcie epigenetyki. Dlatego, gdy zobaczyłam książkę o ciąży z hasłem "epigenetyka" w opisie - pisnęłam z zachwytu i zabrałam się za czytanie.

Niestety, spodziewałam się po tej książce czegoś innego. Przede wszystkim - przypisów! Zdrowa ciąża nie kończy się nawet bibliografią, autorzy mówią o "pewnych badaniach" czasem nawet wspominają o teoriach, które nie zostały dobrze potwierdzone (jak ta, że dziecko może urodzić się homoseksualne, jeżeli matka doświadczy silnego stresu w ciąży). Zbrodnia w biały dzień, żeby w tak ważnej książce powoływać się wyłącznie na własny autorytet i "pewne badania". Czytając tę pozycję, miejscami żałowałam, że tak nieprzychylnie potraktowałam książkę Początki Annie Murphy Paul, bo ta, choć pomijała pewne kwestie, zawsze odwoływała się do źródeł. 

Autorzy napisali już kilka książek mających wspólną nazwę - YOU on a diet, YOU The owners manual, YOU losing weight, YOU staying young i tak dalej. Polscy tłumacze podążyli za tą koncepcją tłumacząc kolejne pozycje: Twoja dieta i Twój organizm. Jednak z jakiegoś powodu książkę YOU having a baby zdecydowano zatytułować Zdrowa ciąża. Właściwie to może nawet nie pochylałabym się nad tą niekonsekwencją, gdyby nie chochlik drukarski w książce (s. 10), gdzie zapomniano podstawić tytuł z okładki i moim oczom ukazał się całkiem zgrabny przekład TY: Spodziewasz się dziecka. Szkoda, że nie zdecydowano się na ten tytuł, bo Zdrowa ciąża nie oddaje zwariowanego stylu (złośliwi powiedzą - amerykańskiego), w jakim napisany jest ten poradnik. 

Co znajdujemy w środku? Oryginalne, komiksowe ilustracje, grę planszową i... psychotesty związane z ciążowym dobrostanem. Do mnie takie rzeczy nie trafiają, ale może komuś się coś takiego przyda. Największą wartością tej książki są jednak ciekawe podrozdziały i swobodny język, jakim jest napisana. To pierwsza książka dla ciężarnych, którą czytam, nie mam więc porównania, pozostałe wspomniane tu książki do ciąży nawiązywały lub opisywały jej kontekst w charakterze popularno-naukowym (mówię tu o Początkach i Drugim kodzie). No ale nie mogę znieść tego braku przypisów!

W opisie książki czytamy: (...) poradnik nie tylko podpowie Ci, co masz robić, ale wyjaśni również dlaczego. Które wyjaśnienia mnie zawiodły?

Alkohol 
Dlaczego w ciąży nie pić alkoholu? Dostajemy bardzo lakoniczne wytłumaczenie, że alkohol to toksyna szkodząca komórkom mózgowym i że nieznana jest bezpieczna dawka. To moim zdaniem stanowczo za mało, biorąc pod uwagę, że wciąż wiele kobiet pomimo tej wiedzy popija w trakcie ciąży, a są też lekarze przekonani że umiarkowane spożycie nie wpłynie na zdrowie dziecka! Tymczasem, właśnie epigenetyka (tak ochoczo reklamowana przez wydawców tej książki) wskazuje, że alkohol wpływa na metylację DNA, to jest na zmiany niewpływające na sam kod, ale właśnie na ekspresję genów (teoretycznie - włączanie i wyłączanie możliwych chorób/funkcjonowania organów, tego ile palców ma nam wyrosnąć itd.) - więcej na ten temat w Drugim kodzie właśnie. Dzieci z pełnoobjawowym FAS mają włosy rosnące w złą stronę, rodzą się z wieloma wadami narządów, z dramatyczną biochemią mózgu, czasem z dodatkowymi palcami.... Te informacje podaję niestety bez źródła, usłyszałam je podczas szkolenia od Teresy Szumiłło, ale coś mi chodzi po głowie, ze we wstępie teoretycznym jej książki Neuropsychologiczny profil dziecka z FASD będzie trochę właśnie o metylacji.

Zmysł dotyku u płodu, czucie bólu
Zaintrygowało mnie też zdanie: Warto tu zauważyć  że reakcja płodu na dotyk odbywa się na poziomie rdzenia kręgowego i pnia mózgu, czyli na najniższych "gadzich" poziomach centralnego układu nerwowego. I co z tego? Ano to, że płody nie rejestrują dotyku - i tym samym nie odczuwają bólu - w intelektualnej części mózgu znanej pod nazwą kory mózgowej, więc nie doświadczają bólu w znany nam sposób. Ten fakt może stanowić dla ciebie pocieszenie, że jeżli na przykład dziecko przechodzi ciężki poród (i w przypisie: badanie EEG mózgu płodu podczas porodu wykazuje jego minimalną aktywność, co oznacza, że poród raczej nie sprawia dziecku cierpienia). No i jak tu może nie być przypisu! Chciałabym dowiedzieć się, czy naprawdę tak jest?

Toksoplazmoza
Zgodnie z autorami zakazić można się od kocich kuwet (odchodów) i prac w ogrodzie. Ani słowa o niedomytych warzywach (może w USA warzywa są zawsze umyte?) czy surowym mięsie.

Listerioza
Ani słowa. Choć pojawia się lista produktów wskazanych i odradzanych podczas ciąży, nie przeczytamy nic na temat potencjalnych zagrożeń płynących od surowego mięsa,  kiełbas, niepasteryzowanych przetworów mlecznych (np. ser camembert czy brie), wędlin... Uważam, że jest to dosyć słabo podkreślone, nawet jeżeli jakaś sugestia typu uważaj na niedopieczone mięso, surowe jaja się pojawia.

Jeżeli ktoś ma egzemplarz książki, proszę przewrócić na stronę 139, gdzie znajduje się faktoid o badaniach na temat związku pomiędzy zestresowaniem matki w ciąży, a lateralizacją nieustaloną u dziecka. Tłumaczka niestety źle przetłumaczyła ten termin (jak mniemam), bo nazwała używanie raz jednej, raz drugiej ręki jako "lateralizację skrzyżowaną" (która polega na tym, że przy praworęczności/leworęczności używa się oka 'na krzyż' - leworęczny prawego, praworęczny lewego) - proszę skreślić i zrobić erratę ;) Oczywiście istnieje też opcja że to autorzy się pomylili, ale bez przypisu nie da się sprawdzić, czego właściwie te badania dotyczyły.

Zasypianie
W książce znajdziemy też porady dotyczące zasypiania malucha. Autorzy proponują rutynową wieczorową kąpiel. Jako lekarze, nie wspominają, że codzienne kąpanie ma również wady i potencjalne zagrożenia (czytałam badania, jak znajdę to zalinkuję, w których wykazano związek częstych kąpieli z atopowym zapaleniem skóry i występowaniem grzybic u dzieciaków). I jeszcze takie zdanie: Wielkim wyzwaniem jest poradzenie sobie z płaczem dziecka w nocy. Oczywiście w pierwszym rzędzie płacz w nocy będzie oznaczał sygnalizowanie głodu. Ale innym razem może to być tylko próba zwrócenia na siebie uwagi. Jeśli dziecko jest nakarmione, a jego płacz nie wynika z powodu jakichś dolegliwości, lepiej będzie, jeśli wyrobisz w nim nawyk samouspokojenia. Tak, wiemy, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić, ale ten wysiłek z pewnością się opłaci.

Dla mnie, takie mechaniczne traktowanie niemowlęcia i jego potrzeb wydaje się po prostu nieadekwatne w książce o ciąży. Wolałabym, żeby autorzy na ten temat w ogóle się nie wypowiadali.

Suplementacja
We wszystkich polskich źródłach zaleca się w ciąży zażywanie kwasu foliowego. Co do reszty, jeżeli dieta jest zbilansowana - można niczego więcej nie zażywać. W tej książce co chwilę mówi się o witaminach dla ciężarnych - no ale może to specyfika kraju. A może faktycznie nasze warzywa i owoce nie są już tak wartościowe jak te kiedyś....

Ok, po tej krytycznej litanii czas na dobre strony książki. A jest ich bardzo dużo! Dowiedziałam się nowych rzeczy, w tym różnych ciekawostek - jak tworzą się linie papilarne, że picie mleka sojowego jest niewskazane ze względu na fitoestrogeny, mogące oddziaływać na układ hormonalny, by unikać wędlin i parówek (zawierają azotany i metylany).

Wreszcie bardzo ciekawe rozdziały poświęcone:
  • ćwiczeniom i dbaniu o kondycję fizyczną (są konkretne ćwiczenia z ilustracjami) w ciąży i w połogu,
  • poradom dla mężczyzny (przed poczęciem)
  • przygotowaniu domu na przyjęcie dziecka,
  • ciążowym przepisom na zbilansowane dania + lista produktów, które warto sobie dostarczać w ciąży,
  • szczepieniu (argumenty za i przeciw),
  • wskazówkom dotyczące szpitala i porodu,
  • zmianom ciała podczas ciąży (rosnąca stopa i poszerzający się obwód pod biustem!),
  • zaletom spożywania kwasów omega 3 (choć mogli napisać więcej!!).
Na pewno cieszę się z lektury tej książki, ale nie jest to opracowanie idealne. Przeczytałam Zdrową ciążę nie będąc w ciąży, bo liczyłam na szerokie spektrum nawiązań do epigenetyki, jednak bez przypisów podane informacje ciężko weryfikować. Mimo wszystko książka jest przyjazna, szybko się ją czyta i są tam interesujące informacje. Zweryfikuję zapewne jej wartość po większej ilości lektur okołociążowych :)

Doktor Oz prowadzi w USA swój własny program, cieszący się wielomilionową widownią. Ukazał się artykuł, ile w poradach tego lekarza nauki, a ile... no właśnie - pustych frazesów. Pod tym linkiem znajduje bezpośredni dostęp do badań (jest też wersja audio).

I jeszcze artykuł ze strony Science Based Medicine (polecam serwis!).
 

Sample text

Sample Text

Recent Comments Widget

Sample Text