Social Icons

środa, 29 maja 2013

Prywatne smaki PRL-U - Andrzej Fiedoruk


Przenieśmy się w czasie do Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Zajrzyjmy do restauracji, na półki sklepowe i do ówczesnych domostw. Co można kupić? Co można przyrządzić? Czy deficytowa szyneczka jest faktycznie tak wyborna?
To książka-wehikuł czasu, która pozwoli nam lub naszym bliskim zatopić się w atmosferze dawnej Polski. Poczytamy o dylematach ówczesnej władzy (żeby podnieść ceny bez szemrania ludności zmienili krawat na zwis męski ozdobny), o pomysłowości gospodyń domowych, gdy nawet octu zaczęło brakować na półkach, o tym, jak załatwiało się produkty spod lady i tworzyło coś z niczego…
Poznamy też szeptem opowiadane dowcipy i… klika przepisów na smaczne, tradycyjne potrawy białostockie (miasto pochodzenia autora, szeroko wspominane w całym dziele). Dowiemy się też co nieco o autorze, który interesująco opisuje swoje wspomnienia, swoją młodość.
Za tą książką kryje się pewna refleksja na temat wpływu minionej epoki na nasze dzisiejsze życie. Czy czytelnik zgodzi się z autorem, zależy od jego własnej oceny. Myślę jednak, że warto wybrać się w tę podróż by wraz z doświadczonym gawędziarzem „obejrzeć” dawne smaki PRLu. Fiedoruk twierdzi, że to jego „prywatne” smaki. Mnie jednak wydaje się, że wiele osób z żyjącego w tamtych czasach pokolenia zrozumie się z nim bez problemu:
Otóż to właśnie okres socrealizmu z jego niedoborami aprowizacyjnymi, czy też zwykłą głupotą rządzących, zachował dla naszej współczesnej kuchni dawne potrawy i obyczaje żywieniowe. Wtedy to szperało się w babcinych zapiskach, aby znaleźć pomysł na cukierki własnego wyboru czy smaczną kiełbaskę z mięsa przemyconego ze wsi. Historia krajów, które kroczyły drogą normalnego rozwoju, oddając się wszechobecnej konsumpcji, skazała je na hipermarkety a w nich gotowe dania i przetwory, czego skutek widać dzisiaj jak na dłoni.

Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.
Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Fiedoruk, Andrzej (2011). Prywatne smaki PRL-u. Wydawnictwo Zysk i S-ka. 

sobota, 18 maja 2013

Szczęście małych rybek. Listy z Antypodów. O literaturze i nie tylko - Simon Leys

Ta krótka, lecz niezwykle treściwa książka, która w zasadzie jest zbiorem felietonów publikowanych przez autora głównie w Magazine litteraire. Jako że Pierre Leys (a tak naprawdę Pierre Ryekmans) jest sinologiem i krytykiem literackim jego felietony wypełnia zaawansowana wiedza literacko-sinologiczna.
Bez wątpienia wymagający czytelnik zainteresuje się zawartością tego zbioru. Jednak Leys nie pozostawia żadnego umysłu w bezczynności. W wielu felietonach bowiem przemyca anegdoty na temat świata kulturalnego (z naciskiem na pisarzy), utrwala błyskotliwe wypowiedzi wielu autorów. Dowiemy się dlaczego Rilke nie zdecydował się na terapię psychoanalityczną, jak Schopenhauer określa sztukę nieczytania, znajdziemy też refleksje na temat natchnienia, bezczynności, bestsellerów i światka wydawniczego. Polecam felieton Słowa, w którym poznamy ostatnie słowa wypowiedziane przed śmiercią przez kilka znanych osobistości.
Z żadnej chyba książki nie wynotowałam tylu cytatów, interesujących postaci czy tytułów do przeczytania. Przyznaję, że to pierwszy zbiór felietonów jaki wpadł mi w ręce, być może to bogactwo jest ich znakiem rozpoznawczym? W związku z owym bogactwem nie polecam książki na jeden wieczór. Warto każdy felieton trochę przetrawić, skonfrontować swój sposób myślenia z tezami przedstawionymi przez Leysa albo też – pochłonąć zbiorek i wracać do niego w miarę zapotrzebowania. Na koniec zostawiam was z cytatem:
Żaden pisarz nie dysponuje potęgą słowa zdolną rywalizować z wyobraźnią czytelników.

Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.

Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Leys, Simon (2011). Szczęście małych rybek. Listy z Antypodów. O literaturze i nie tylko. Wydawnictwo Drzewo Babel.

środa, 15 maja 2013

Życie w micie czyli jak nie trafić do raju na niby i odnaleźć harmonię ze światem - Wojciech Eichelberger, Beata Pawłowicz



Książka ta prezentowana jest jako podróż przez mity współczesnego świata. Przez kolejne rozdziały podróżujemy przez tematy dotyczące dbania o siebie, emancypacji i wyzwolenia seksualnego kobiet, posiadania modnej pasji, kultu wiecznej młodości, kryzysu męskości, zakupoholizmu i gadżeciarstwa, przyjmowania masek w życiu, politycznej poprawności czy życzeniowego myślenia.
Po lekturze pierwszego rozdziału, zajmującego się mitem niezależności za pieniądze, pomyślałam sobie – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia: Eichelberger musiał wychować się w dużym mieście, skoro twierdzi:Prędzej czy później nasze instynktowne dążenie do autonomii sprawi, że w mieście nie będziemy się czuć komfortowo. Zaczniemy marzyć o zamieszkaniu na wsi, bo czujemy przez skórę, że miasto nie jest autonomicznym organizmem. Jest całkowicie uzależnione od dostaw energii, od bezawaryjnego i zsynchronizowanego działania wielu systemów i służb.
Choć trudno zaprzeczyć zależności, w jaką człowiek miasta jest uwikłany, postrzeganie wsi w sielankowym charakterze jest dla mnie kolejnym mitem. Człowiek od urodzenia mieszkający w Warszawie rzadko codziennie musi napalić w piecu, a w zimie odśnieżać wyjazd z domu, obca mu pewnie też jest praca przy gospodarce, wczesne wstawanie i doglądanie zwierząt (brak wakacji, bo przecież kto się nimi zajmie), a także doświadczenie izolacji kulturowo-naukowej (popatrzmy choćby na zaopatrzenie bibliotek), czy brak perspektyw rozwoju zawodowego. Nie mówię, że tęsknota za wsią jest niemożliwa, ale ta autonomia okupiona jest często właśnie izolacją i ciężka pracą fizyczną, pochłaniającą ogromne ilości czasu (porównywalnego do zarabiania na kredyt pracą w korporacji). W egzystencjalnych rozważaniach z rozdziału pierwszego brakuje mi właśnie pewnej dosłowności, realizmu, mimo że autor podkreśla jego znaczenie: Prawdziwe drogowskazy wskazujące drogę do Krainy Autonomii to umiar, realizm i stanie na własnych nogach. Im mniej zewnętrznego wsparcia potrzebujemy do naszego fizycznego, ekonomicznego, emocjonalnego i społecznego przetrwania, tym bardziej jesteśmy autonomiczni, niezależni, decydujący o sobie.
Eichelberger mocno krytykuje konsumpcjonizm i zależność, w jaką uwikłani są pracownicy korporacji: Postęp technologiczny i powszechna dostępność szybko zużywających się, wymienialnych i zastępowalnych produktów w sposób niezauważalny czyni nas na powrót podobnymi do niemowląt. Tyle że jesteśmy uzależnieni nie od matki, lecz od obsługi i zasilania przez skomplikowany system współczesnej cywilizacji.
Bardzo też spodobała mi się refleksja autora na temat szczęścia, spełnienia, umiejscowionego zawsze w perspektywie przed nami: Otóż ten moment, o którym śnimy, że wreszcie dobrniemy do ziemi obiecanej, gdzie będziemy mieli dość czasu, zdrowia i pieniędzy, by wygodnie rozgościć się w życiu i zajadać jego najsłodszymi owocami – wciąż skrywa się za horyzontem zdarzeń. A więc jest nieosiągalny, bo akurat mamy za dużo pracy albo za mało pieniędzy, albo zdrowie za słabe.
Jest to dla mnie pierwsza książka Eichelbergera, którą czytałam, więc przekonania autora wydają mi się świeże i racjonalne (poza kilkoma przypadkami, o części których pisałam na początku), a spojrzenie na rzeczywistość nietypowe – na przykład odnośnie zrównanego wieku emerytalnego:
Przesunięto i zrównano wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn. Dlaczego? Chodzi o to, żeby i kobiety, mężczyźni mogli aktywnie pracować do sześćdziesiątego siódmego roku życia, tworzyć PKB i przede wszystkim kupować. Nakręcać koniunkturę i nie być obciążeniem dla państwa. Okazuje się jednak, że aby kobiety mogły to robić do sześćdziesiątego siódmego roku życia, państwo musi przejąć opiekę nad starymi rodzicami, bo tym często zajmują się kobiety przechodzące na wcześniejsze emerytury. Państwo będzie musiało przejąć też opiekę nad małymi dziećmi, bo już nie tylko ich matki, ale też babki, a nawet prababki będą ofiarnie pracowały w korporacjach. Tak pozbawi się nas wszystkich bardzo ważnej sfery bliskich, międzyludzkich kontaktów i doświadczeń, po to tylko, żebyśmy mogli dłużej pracować i konsumować.
Nie mniej interesujące są pomysły na mit emancypacji kobiet, jednak pragnę zostawić czytelnikom kilka „smaczków” na własną lekturę i przemyślenia. Przyznać jednak muszę, że czytając tę książkę, miałam wrażenie, że jest kierowana do ludzi Wielkiego Miasta, zapętlonych w pościg o sukces i uznanie w miejscu pracy. Jednak osoby nieidentyfikujące się z tą grupą, również znajdą sporo ciekawych przemyśleń dla siebie.
Czy polecam? Dla mnie była to znów jedna z najlepszych książek jakie czytałam w ostatnim czasie, nawet przed Żyj wystarczająco dobrze (moja recenzja tu). Na pewno sięgnę po więcej książek Wojciecha Eichelbergera, choć pozostanie on dla mnie bardziej wizjonerem niż człowiekiem nauki.

Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.
Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Eichelberger, Wojciech, Pawłowicz, Beata (2013). Życie w micie czyli jak nie trafić do raju na niby i odnaleźć harmonię ze światem. Wydawnictwo Zwierciadło.

poniedziałek, 13 maja 2013

Żyj wystarczająco dobrze - Ewa Woydyłło, Zofia Milska-Wrzosińska, Wojciech Eichelberger, Bartłomiej Dobroczyński, Andrzej Wiśniewski, Ewa Trzebińska, Tatiana Ostaszewska-Mosak, Agnieszka Jucewicz, Grzegorz Sroczyński, Bogdan W. Wasilewski, Danuta Golec, Zofia Milska-Wrzosińska, Ewa Chalimoniuk, Barbara Arska-Karyłowska, Lubomira Szawdyn, Marta Lizis-Młodożeniec


Wystarczająco dobra matka – tak Donald W. Winnicott określał kobietę, która w optymalny sposób zaspokaja potrzeby swojego dziecka i reguluje jego emocje. Daleka jest od ideału – po prostu – jest taka, jaka ma być – wystarczająco dobra.
Tytuł książki Żyj wystarczająco dobrze jest parafrazą tego terminu. Żadnych przesad typu bądź piękny, miej dużo pieniędzy, osiągnij sukces i stań się chodzącą perfekcją. Żyj wystarczająco dobrze stanowi zbiór wywiadów przeprowadzonych przez Agnieszkę Jucewicz i Grzegorza Sroczyńskiego z rozpoznawalnymi polskimi psychoterapeutami i psychologami. Wywiady obejmują szeroką tematykę – od wychowywania dzieci, przez związki po stosunek do samego siebie i samorealizacji.
Zbiór otwiera opublikowany w Wysokich Obcasach wywiad z Wojciechem Eichelbergerem na temat współczesnego narcyzmu w społeczeństwie. Kolejne rozmowy poświęcone są między innymi zazdrości o osiągnięcia innych, znaczeniu emocji w życiu człowieka, depresji, pojęciu wolności w związku, o tym, jak ciało wyraża nasze niechciane emocje, a także dlaczego dzieci do rozwoju potrzebują granic.
Każdy artykuł zawiera interesujące tezy, a rozmówcy stanowią grupę o różnym bagażu doświadczeń i zapleczu teoretycznym.
Jednym z negatywnych przykładów posługiwania się teorią bez uwzględnienia współczesnych badań naukowych jest wywiad z Ewą Chalimoniuk, która twierdzi, że W okresie niemowlęcym (…) ojciec jest tym samym [co matka – przyp. mój] obiektem, który przewija, karmi, przytula, bierze na spacer, bawi się. Później zaczyna istnieć w świadomości dziecka jako drugi rodzic – ojciec. Tymczasem, biorąc pierwsze badania z brzegu, jak zaobserwował amerykański lekarz Michael Yogman w 1981 roku, już 8-tygodniowe niemowlęta, w zależności od tego, czy miała je podnieść matka czy ojciec – miały inny rytm serca i częstotliwość oddechu.
Zapewne Tomasz Witkowski miałby dużo do powiedzenia na temat niesprawdzania teorii, według których pracują terapeuci. Swoją drogą, wkrótce ukazuje się drugi tom „Zakazanej psychologii” i pewnie krytyka współczesnych psychologów będzie tam dużo dotkliwsza niż moja delikatna uwaga do słów Ewy Chalimoniuk.
Na koniec muszę jednak przyznać, że to jedna z najlepszych książek psychologicznych, które ostatnio przeczytałam. Wywiady i zawarte w nich myśli skłaniają do refleksji, klika z cytatów trafiło do notatnika. Była to interesująca przygoda przez różne życiowe tematy i z pewnością do lektury jeszcze wrócę i będę ja polecać.

Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.
Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Jucewicz, Agnieszka, Soroczyński, Grzegorz et al. (2013). Żyj wystarczająco dobrze. Wydawnictwo Agora.

niedziela, 12 maja 2013

Potyczki z Freudem. Mity, pułapki i pokusy psychoterapii - Tomasz Stawiszyński


Jestem psychologiem. Dlatego dużo uwagi poświęciłam książce Tomasza Stawiszyńskiego, a pisząc ten tekst ważyłam słowa, bo wiele recenzji, które (ze zdumieniem) przeczytałam, było bardzo przychylnych wobec Potyczek z Freudem, traktując pozycję jako swoiste objawienie. Dla mnie to pomieszanie z poplątaniem, więcej emocji niż faktów, a jednocześnie bardzo interesująca książka z zakresu filozofii kulturowej (warto podkreślić, że książka nie ma wiele wspólnego z naukową psychologią).

Przed lekturą tej książki nie zdawałam sobie sprawy, że treści psychologiczne podawane przez media są tak poważnie traktowane przez odbiorców. Pod względem eksponowania psychologicznych głupot – jest to książka wartościowa, choć nie wolna od błędów. Znacznie lepiej w tym celu sprawdzają się książki Tomasza Witkowskiego czy pozycja 50 wielkich mitów psychologii popularnej.

Już w słowie wstępnym profesor Zofia Rosińska usiłuje wyjaśnić czytelnikom, co autor miał na myśli, parafrazując – że nie chodzi mu o to, by nie dążyć od ideałów jak szczęśliwe dzieciństwo, wolność czy doskonałość, ale by nie były bezrefleksyjnymi stereotypami i by w fanatyczny sposób nie determinowały naszego życia. Ciężko odmówić słuszności takiemu twierdzeniu, prawda?

Tomasz Stawiszyński jest filozofem, a eseje przynależą do dziedziny filozofii kultury. Z całym szacunkiem do autora, braki w wiedzy stricte psychologicznej widać w treści rozdziałów – po macoszemu traktuje metodę naukową, nie czyniąc zbyt wyraźnego rozróżnienia pomiędzy popularną psychologią a psychoterapią, a co niezwykle dla mnie ważne – współczesną teorią naukową a historią psychologii. Co to oznacza w praktyce? Stawiszyński krytykuje przestarzałe teorie, zajmuje się technikami, które nie są już aktualnie stosowane, ale wypowiada się o nich, jakby miały miejsce tu i teraz. Niejako nie uznaje rozwoju teorii naukowej i badań (na to wygląda, natomiast myślę, że wynika to z niedostatecznego poświęcenia uwagi tematowi).

W moim odczuciu rozprawy bardzo by zyskały na konsultacji z psychologiem, być może byłyby mniej chaotyczne, poruszane koncepcje byłyby spójne. Z drugiej jednak strony autor za cel sobie stawia obalanie wszelkich zasad i pokazanie, że wszelkie teorie i oczywiście statystyka to tylko ten sam objaw tego samego problemu. Przekonuje do nadawania sensu różnym traumatycznym wydarzeniom, zamiast za wszelką cenę je „leczyć” (szkoda, że w tym momencie nie odniósł się do logoterapii Viktora Frankla czy choćby do filozofii promowanej przez Borisa Cyrulnika).

Książka rozpoczyna się w dosyć kontrowersyjnym tonie – psychologowie głoszą w mediach (…) niekwestionowane, obiektywne, bezalternatywne prawdy [które – przyp. mój] są w gruncie rzeczy arbitralne.

Chwilę wcześniej, autor wspomina, że odnosi się do psychologii popularnej, ale trochę też akademickiej. Brakło mi wyjaśnienia, czymże owa psychologia popularna jest, a to kluczowa informacja, bowiem termin ten odnosi się do rozpowszechnionych w społeczeństwie różnych teorii na temat człowieka, nieraz bardzo luźno powiązanych z naukową psychologią (świetnym przykładem takiej pseudoteorii jest bezstresowe wychowanie rozumiane jako pozwalanie dziecku na wszystko). W książce przejawiają się właśnie takie ostrzeżenia odnośnie rożnych pomysłów na życie, które można znaleźć na półce w księgarni na wyrost stojących w dziale „psychologia”. Poczytamy więc o Sekrecie Rhondy Byrne (błyskotliwa krytyka w rozdziale 8), Pieśni bojowej tygrysicy Amy Chuya i kilku innych pozycjach, które szerokim echem odbiły się w USA.

Dla mnie, jako dla psychologa, na pewno bardzo wartościowe było zobaczenie jak psychologia i psychoterapia postrzegane są „z zewnątrz”. Co właściwie „przedostaje się” do społeczeństwa. Nie kryję, przeraziło mnie to, o czym napisał Stawiszyński, bo ukazuje na przykład psychoterapię jako lek na wszelkie bolączki, a za jej cel stawia sobie: pozbycie się negatywnych emocji, wybaczanie tym, którzy nas skrzywdzili, osiągnięcie stanu wewnętrznego spokoju, ogólnie rozumianego dobrobytu i pomyślności, a także życie w całkowitej harmonii bez elementów zaburzających dobre samopoczucie. Straszliwe skrajności.

I ja czuję sprzeciw wobec takiego postrzegania rzeczywistości. Co warto zaznaczyć – żadna ze znanych mi uznawanych metod psychoterapeutycznych nie oczekuje „doskonałości” jako celu psychoterapii.

Choć sama nie jestem fanem psychoanalizy, nie zachwycają mnie uproszczenia, które Stawiszyński stosuje, opisując założenia teorii psychoanalitycznych (podkreślając wcześniej, że „freudowski schemat” budową przypomina cep): jesteś wypadkową tego, co spotkało cię w dzieciństwie. Jesteś wypadkową okoliczności, których nic już nigdy nie będzie w stanie zmienić (…). Efektem matki neurotyczki. Efektem babci, która straszyła cię duchami. Efektem tego, że kiedy byłeś mały, nakryłeś rodziców w sypialni. Co drugie słowo, czytając te brednie, mam ochotę mówić: To nie tak! Toż to bzdura jakaś! Skąd ten pomysł? Powoli uspokajam się, myśląc – tak Stawiszyński postrzega psychoanalizę, być może tak o psychoanalizie myśli przeciętny Kowalski opierając swą wiedzę o artykuły w Super Expressie i Fakcie. Choć prawdą jest, że każdemu artykułowi, pisanemu nawet przez rozpoznawalnych psychologów i psychoterapeutów nie można ufać w stu procentach.
Dlaczego Tomasz Stawiszyński krytykuje podejście już niebyłe? Tu należy się prztyczek w nos za mylący podtytuł: Mity, pułapki i pokusy PSYCHOTERAPII? W żadnym razie, książka niewiele mówi o współczesnych metodach. Zagadka rozwiązuje się sama, gdy przyjrzeć się skąd autor czerpie inspirację (dosyć dużą, trzeba przyznać). Bardzo duża część tej książki to parafrazy lub cytaty wypowiedzi Jamesa Hillmana. To plus i minus zarazem – refleksje Hillmana są niezwykle interesujące. Odnoszę jednak wrażenie, że autor książki tak bardzo skupił się na nawiązywaniu do swojego idola, że umknęło mu coś niezwykle istotnego – praca własna. Dla mnie za dużo było tego Hillmana, a za mało Tomasza Stawiszyńskiego.

Autor pochyla się też nad religią, nad jej znaczeniem w naszym życiu i co dla mnie było nowością – psychologiczną analizą motywów kierujących postaciami (w tym Bogiem) przedstawianymi na kartach Pisma Świętego i ogólnie nad religią widzianą oczami filozofii i psychologii.

Potyczki z Freudem to niezwykle bogate źródło interesujących lektur z pogranicza filozofii, kulturoznawstwa i psychologii. To także książka-lista przestrzegająca przed różnymi niebezpiecznymi trendami w psychoterapii i współczesnej psychologii popularnej. Pamiętajcie jednak, zanim powołacie się na Stawiszyńskiego, warto zgłębić stawiane przez niego tezy, a jeszcze lepiej – sięgnąć po Tomasza Witkowskiego, który w związku ze swoimi naukowymi ambicjami jest precyzyjny.

Stawiszyński powołuje się na metaanalizy przeprowadzone przez Harris, zwracając uwagę na to, że doświadczenia z  rodzicami mniej kształtują naszą osobowość niż kontakty z rówieśnikami. Szkoda tylko, że nie napisał słów kilka o stylach przywiązania, które w jakiś „magiczny” sposób przenoszone są z babki na matkę, a matki na córkę (i w dużym stopniu decydują o naszych kontaktach społecznych). O teorii przywiązania na pewno jeszcze dużo napiszę. Tymczasem polecę lekturę Znaczenie miłości. Jak uczucia wpływają narozwój mózgu Sue Gerhardt i Bunt ciała Alice Miller. Innymi bardzo ciekawymi badaniami w tym temacie (i również jest to porównawcza analiza różnych badań) napisał: Po półwieczu międzynarodowych badań, nie znaleźliśmy żadnego typu doświadczeń, który miałby tak silne i spójne oddziaływanie na osobowość i jej rozwój, jak odrzucenie, w szczególności przez rodziców w dzieciństwie (tłumaczenie, źródło EN).

Podsumowując, psychoterapia, jako forma pomocy, po pierwsze ma potwierdzoną skuteczność, po drugie – niewielkie znaczenie ma podejście teoretyczne, w którym pracuje terapeuta, decydująca jest relacja jaka nawiązuje się pomiędzy terapeutą a klientem, po trzecie – w przeciwieństwie do farmakoterapii, pozytywne efekty utrzymują się po „odstawieniu” no i nie ma skutków ubocznych w klasycznym rozumieniu tego słowa. Nie jest to jednak metoda konieczna i uniwersalna, ale są osoby, dla których jest bardzo pomocna. Dla zainteresowanych tematem skuteczności psychoterapii polecam lekturę książki Skuteczność psychoterapii Jadwigi Rakowskiej.


Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Stawiszyński, Tomasz (2013). Potyczki z Freudem. Mity, pułapki i pokusy psychoterapii. Wydawnictwo Carta Blanca.

Ciekawe lektury wynotowane z książki:

  • Jean Amery – Poza winą i karą. Próby przełamania podjęte przez złamanego (historia belgijskiego Żyda, który przeżył holocaust, przeszedł przez obozy koncentracyjne i torturowanie, kilkadziesiąt lat po wojnie odebrał sobie życie);
  • Antonio Damasio – Błąd Kartezjusza. Emocje, rozum i ludzki mózg;
  • James Hillman - We’ve had a Hundred Years of Psychotherapy and the World’s Getting Worse;
  • Carl Gustav Jung – Odpowiedź Hiobowi;
  • Arnold Mindell – Cienie miasta. Interwencje psychologiczne w psychiatrii;
  • Robert Oxnam – 11 x ja. Moje życie z osobowością mnogą.

piątek, 10 maja 2013

Lepiej. Zapiski chirurga o efektywności medycyny - Atul Gawande



By zostać lekarzem trzeba kształcić się blisko dekadę. Samo przebrnięcie przez studia wymaga samozaparcia i zdolności do przyswojenia ogromnych ilości informacji. Po pokonaniu tej drogi zaczyna się kariera, która wiąże się z ogromnym stresem i obciążeniem psychicznym. Mimo to, wiele osób decyduje się na studia medyczne i z powodzeniem (a przynajmniej na poziomie przeciętnym) prowadzi praktykę przez lata.

Ta książka traktuje o efektywności w medycynie. Każdy lekarz myśli, że wszystko, od czego owa efektywność zależy, to jedynie kwestia trafnej diagnozy, sprawności technicznej i odrobiny współczucia dla ludzi. Łatwo i szybko można się jednak przekonać, że na tym rzecz się nie kończy. Jak w każdej innej profesji, w medycynie musimy się borykać z systemem, brakiem środków, okolicznościami, ludźmi oraz własną niedoskonałością. Trudności, które napotykamy, zdają się nie mieć końca. Musimy jednak iść do przodu, stawać się doskonalsi, lepsi. To, jak nam się to udawało do tej pory i ciągle udaje, jest tematem tej książki.

Lepiej to książka, która otwiera oczy na zagadnienia, nad którymi wielu z nas prawdopodobnie nigdy nie pochyliło głowy: Jak mycie rąk wpływa na zakażenia w szpitalu? Dlaczego stosuje się cesarskie cięcie podczas porodów, skoro bezpieczniejsze byłyby umiejętności położnicze jak np. rotacja płodu w łonie? Kara śmierci wykonywana poprzez podanie trucizny – dlaczego lekarz nigdy nie bierze w niej udziału, choć jest osobą najbardziej do jej wykonania kompetentną? Jaką osobą była Virginia Apgar i jak zmieniła oblicze położnictwa? Mukowiscydoza – co stanowi o różnicy w wynikach najlepszych ośrodków leczenia i tych zaledwie przeciętnych?

Autor pisze też o wielkim problemie medycyny – kiepskim pomiarze jej efektów, a więc – problemie nieporównywalności pracy klinicznej. Obala wiele fałszywych przekonań z różnych dziedzin. Poniżej kilka słów na temat medycyny pourazowej i jej ewolucji:

To właśnie liczbę zabitych uważa się za wskaźnik określający rozmiar i poziom niebezpieczeństwa danej wojny, podobnie jak liczba morderstw w naszych społecznościach postrzegana jest jako indykator rozmiarów i poziomu niebezpieczeństwa związanego z występującą w nich przemocą. Obydwa te wskaźniki są jednak mało reprezentatywne. Mało kto zdaje sobie bowiem sprawę, jak wiele w kwestii tego, czy ktoś umrze, czy nie, zależy nie od siły rażenia wroga, ale od naszego systemu medycznego. (…) Kluczowym czynnikiem jest dostępność opieki pourazowej: nawet jeśli więcej jest postrzałów, lekarze są skuteczniejsi w ratowaniu ich ofiar. Śmiertelność w wyniku ran postrzałowych spadła z szesnastu procent w roku 1964 do pięciu procent dziś.

Podobną ewolucję można obserwować w warunkach wojennych. (…) Mimo że w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych żołnierze amerykańscy narażeni byli na rany tylko od bagnetów i strzelb jednostrzałowych, czterdzieści dwa procent rannych w walce umierało. W czasie II wojny światowej żołnierze amerykańscy odnosili już rany od granatów, bomb, karabinów maszynowych, a jednak umierało tylko trzydzieści procent rannych. Do czasu wojny koreańskiej (…) śmiertelność na polu walki spadła do dwudziestu procent.

Gawande zwraca też uwagę na wagę podejścia interpersonalnego w diagnostyce i leczeniu, podsumowując trafnym zdaniem: W walce z chorobą naszym punktem wyjścia muszą być nie relacje międzykomórkowe, ale międzyludzkie.

Chociaż na wiele z poruszanych w książce tematów prawdopodobnie każdy lekarz ma swoje zdanie, nie ma na polskim rynku książki podobnej do Lepiej. Sam autor zachęca kolegów po fachu do publikowania, pisania o swoich odczuciach i konfrontowania wyników swojej pracy z innymi, by w medycynie działo się lepiej.

Chciałabym, żeby powstała podobna książka opisująca realia polskiej medycyny – z pewnością dowiedzielibyśmy się wielu ciekawych rzeczy mając na uwadze specyfikę opieki medycznej w naszym kraju. Kończąc te kilka słów na temat książki, przytoczę cytat, w którym autor z charakterystyczną dla siebie wyrazistością odrzuca bezsensowność niektórych statystyk:

Wielu w taki sposób mówi o granicy między tym, co możemy, a czego nie możemy dokonać, jakby to była jaskrawa kreska, namalowana w poprzek szpitalnego łóżka. Autorzy krytycznych analiz wskazują, jak bezsensowny jest fakt, że więcej niż jedną czwartą publicznych funduszy na ochronę zdrowia pochłania pomoc udzielana w ostatnich sześciu miesiącach życia. Być może udałoby się zaoszczędzić wszystkie te bezowocnie wydawane pieniądze, gdyby wiadomo było, kiedy zaczyna się te ostatnie sześć miesięcy.


Recenzja napisana dla serwisu Lubimy Czytać.


Wszystkie cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: 
Gawande, Atul (2011). Lepiej. Zapiski chirurga o efektywności medycyny. Wydawnictwo Znak.
 

Sample text

Sample Text

Recent Comments Widget

Sample Text